Wąż
Artysta miał już biel we włosach i chodził wolnym, lekko kulejącym krokiem. Jego rubinową szatę znaczyły pojedyncze ślady farby, niby kolorowe, przybłąkane przypadkiem pióra. Wambua był ciekaw, jak wiele znaczyła dla niego ta wężowa kurwa, jak długo będzie walczył o swoją rzekomą muzę. Okazało się jednak, że niedługo. Gdy królewski brat uświadomił malarzowi, że z nim nie ma żartów, Firash spuścił wzrok i jakby zmalał w swojej luźnej szacie, po czym powiedział, że zabierze go do Królowej Węży.
— To mój prawdziwy skarb — wyznał jeszcze melancholijnie, gdy przemierzali czyste, jasnoróżowe korytarze domostwa. — Przybyła do mnie z południa kraju. Czarniejsza niż heban, dziksza niż niejedno zwierzę.
Wambua przypomniał sobie, co go intrygowało w tej całej zaklinaczce węży.
— Słyszałem o niej pewne historie. Czy ma kły? A może parzy się z gadami?
Malarz nie patrzył mu w oczy.
— Sam się przekonasz, panie.
Zaraz potem Firash zatrzymał się przed drzwiami na końcu korytarza. Znalazł w brzęczącej bransolecie kluczy ten, który przedstawiał pozłacanego węża i wsunął go do zamka. Wambua zrobił krok do przodu.
— Tylko ostrożnie, panie — przestrzegł go malarz. — Tam są węże.
Wambua nie bał się zwierząt. Stwierdził, że skoro nie krzywdzą one dziewczyny, jemu także nie zdołają nic zrobić. Czujnym krokiem wszedł do środka i natychmiast przymrużył oczy, aby przyzwyczaić je do półmroku. Pomieszczenie było duże, ale nie przypominało komnaty nałożnicy czy też muzy, czymkolwiek Królowa Węży była. Przywodziło bardziej na myśl pieczarę w skale. Okna zostały przysłonięte lekką, ciemną tkaniną, udaremniając drogę słońcu. Jedyne światło dawały dwie ciężkie, zwisające z sufitu lampy oliwne. W powietrzu unosił się zapach wilgoci, krwi i dymu, przedziwna mieszanka, która słabszego człowieka mogłaby przyprawić o zawroty głowy.
Podłoga została wyłożona piaskiem. Wambua poczuł, jak jego buty zatapiają się w miękkiej, sypkiej konsystencji. Ze ściany sterczały gładko zakończone belki drewna— niby gałęzie — oraz długie, zwisające liany. Jedna z nich poruszyła się i zasyczała w półmroku. Na środku komnaty znajdowało się wielkie łoże z baldachimem. Pomiędzy aksamitnymi zasłonami drgnęła jakaś postać. W następnej chwili wypełzła z łoża i gwałtownym, dzikim ruchem stanęła przed Wambua.
Królowa Węży.
Wambua najpierw ujrzał jej duże, ciemne oczy, wpatrzone w niego śmiało i wyzywająco. Później kręcone, opadające na ramiona włosy, a na końcu dwie ciężkie piesi, poruszające się szybko i miarowo. Dziewczyna miała na sobie tylko szmaragdową przepaskę na biodra, która oplatała jej talię i nogi niczym wężowa skóra.
Niewolnica przypatrywała się mężczyźnie tak, jak on jej, aż w końcu wysunęła z ust koniuszek języka i wydała z siebie cichy, prowokujący syk. Następnie przylgnęła do nieznajomego i przejechała wilgotnym językiem po jego policzku.
— Subira! — upomniał ją Firash.
Wambua złapał dziewczynę za nadgarstki i ścisnął. Tym razem wydała z siebie syk bólu.
— Dzika, tak jak mówiłeś — przyznał Wambua z drwiną. — Ale ja potrafię być równie dziki.
Puścił ją. Królowa Węży cofnęła się o kilka kroków, ale nie spuszczała z niego wzroku. Co dziwne, jej usta wykrzywił niemal zadowolony uśmieszek.
— Lubi wyzwania — wyjaśnił Firash. W jego głosie pobrzmiewała teraz łagodna, pobłażliwa nuta. — A pierwszy raz sprowadzam tutaj innego mężczyznę.
— Będzie musiała przyzwyczaić się do innych mężczyzn. — Wambua przyglądał się przez chwilę, jak dziewczyna podchodzi do węża, zwisającego leniwie ze ściany, i kładzie sobie jego trójkątny pysk na ramieniu. Zupełnie jakby chciała podkreślić swoją niezwykłość. — Czy mówi w naszym języku?
— Tak, ale nieczęsto przemawia inaczej niż sykami.
— Intrygujące.
— Jest wyjątkowa — westchnął Firash. Teraz to on zrobił krok na przód. Sprawiał takie wrażenie, jakby musiał połknąć muchę. — Subiro... oto Wambua. Królewski brat. Ma rozkaz zabrania cię do pałacu.
— Jeśli zechcę. — Pierwsze słowa Królowej Węży brzmiały szorstko i dumnie, jak na królową przystało. Dziewczyna dalej pieściła węża.
Wambua wybuchnął śmiechem.
— Niewolnicę w pałacu te słowa mogą kosztować utratę języka.
— To jest muza... — upierał się zrozpaczony Firash.
Królowa Węży uniosła wyżej brodę.
Wambua rzucił ostre spojrzenie w jej stronę.
— Dość już widziałem. Wyjdźmy na zewnątrz.
Mimo wyczulonych zmysłów, przeszkadzało mu to, że widział jedynie zarysy mebli oraz dekoracji, a panujący tutaj zapach działał odurzająco. Poza tym malarz mówił, że w komnacie znajduje się więcej węży.
Firash spełnił jego prośbę i zamknął za nimi drzwi. W świetle dnia znów wyglądał na zasmuconego i przygnębionego. Wambua pomyślał, że traktował dziewczynę jak kolejne ulubione zwierzątko.
— Skąd ona pochodzi? — spytał mimowolnie. Kolor jej skóry mówił, że musiała urodzić się na południu, albo nawet na pograniczu królestwa. Tamtejsi mieszkańcy mieli najciemniejszą karnację.
— Nie potrafię powiedzieć dokładnie, panie. Prawdopodobnie z sąsiedniego królestwa. Wiem o niej tyle, ile udało mi się wyśledzić, a jest to dość, by... jej współczuć.
Wambua mlasnął lekceważąco.
— Każdy niewolnik ma swoją tragiczną historię. Zgaduję, że urodziła się wolna.
Ludzie urodzeni w niewoli nie mieli w sobie podobnej buty.
Znów poczuł jej wilgotny język na policzku, ciepły oddech i dotyk piersi napierających na jego ciało.
Firash niespodziewanie przystanął i spojrzał w oczy drugiego mężczyzny. Tym razem na jego twarzy malowała się powaga, silniejsza niż lęk. Wambua dopiero teraz zauważył, że artysta miał na prawym policzku ciemną, wystającą krostę.
— Znaleziono ją w dole z wężami jako wrzeszczące, drobne dziecko, bliskie śmierci z głodu — wyjaśnił Firash ciszej. — Jej rodzice prawdopodobnie byli chorzy na zarazę, a w niektórych wioskach istniał zwyczaj rzucania chorych na pokąsanie wężom. Dziewczynkę zabrano do Khongi, nadano jej imię Subira i uczyniono z niej niewolnicę. Początkowo pomagała przy połowie ryb i szyciu. Zdarzało jej się także tańczyć na rynku i zachwycać przechodniów. Ponoć poruszała się lekko jak motyl. Uczono ją języka, ale rzadko korzystała z daru mowy. W wieku jedenastu lat została sprzedana do burdelu. Od początku sprawiała kłopoty. Zdarzało jej się gryźć klientów, a jednemu z nich... nawet odcięła męskość. Cały czas była butna i nieposkromiona, ale przez to wielu chciało ją mieć. Gdy się złościła, wysuwała język i syczała niczym wąż. Z czasem sami dawali jej węże, by mogła się nimi bawić i zachwycać gości. I tak nadano jej przezwisko Czarnej Kobry, Królowej Węży. Gdy ją kupiłem... czy też raczej sprowadziłem do mojego domu, by mnie inspirowała, wystawiano ją w klatce na środku domu miłości. Mało kto już odważył się do niej zbliżać. Mnie również nie było łatwo. Czasem myślałem, że mój krokodyl jest mniej niebezpieczny niż ona. Ale mijały tygodnie, a Subira zaczynała mnie traktować coraz łaskawiej. Czuła, że nie chcę jej skrzywdzić. Zrozumiała, że nie pragnę jej ciała, tylko duszy, która tak jasno płonie w jej oczach.
Wambua milczał chwilę. Miał już na końcu języka jakąś drwinę, ale powstrzymał ją. Nie mógł zaprzeczyć, że widział ten płomień w oczach niewolnicy. Pomimo tego, co przeżyła, on nadal tam był. Mężczyzna szanował podobną wolę przetrwania.
— Ty również masz ją za boginię? — spytał w końcu, wykrzywiając wargi.
— Niezależnie od tego, kim jest, błagam, nie pozwól jej skrzywdzić, panie. — Starzec wyciągnął rękę, jak gdyby chciał nią dotknąć ramienia drugiego mężczyzny, ale ostatecznie się powstrzymał. Jego dłoń opadła niczym drżący, ciemny listek.
Teraz Wambua uśmiechnął się paskudnie, rozbawiony troską starego dziwaka. Kogo obawiał się w roli krzywdziciela? Mundaniego? Czy jego samego?
— Będzie należała do mojego brata, nie do mnie — odparł tylko. — Może z nią zrobić wszystko, co zechce.
*
Królową Węży odziano w luźną, zieloną szatę, by jej wdzięki pozostały ukryte dla innych, a potem usadzono na wielbłądzie. Siedziała na nim okrakiem, a ręce krępował jej konopny sznur. W blasku słońca wyglądała mniej groźnie i tajemniczo, ale wciąż urodziwie. Miała duże, miękkie jak brzoskwinie usta i wystające kości policzkowe. Była to szlachetna uroda jak na córkę wieśniaków. Siedziała w siodle wyprostowana i obojętna na zaciekawione spojrzenia członków królewskiej świty.
Firash wyszedł jej na pożegnanie i ucałował w grzbiet skrępowanych dłoni.
— Żegnaj, moja muzo.
Rzuciła mu przeciągłe, spokojne spojrzenie.
— Pamiętaj mnie. — Nawet jej szept miał ostrą, chropowatą barwę.
Starzec uśmiechnął się smutno i tkliwie.
— Nigdy nie zapomnę, moja słodka.
— Koniec tych pożegnań. — Wambua stanął pomiędzy wielbłądem a malarzem jak cień. Był na tyle wysoki, że wciąż mógł patrzeć Królowej Węży w oczy. Skłonił lekko głowę przed Firashem, ale był to raczej gest prześmiewczy. — Dzięki ci za gościnę i pomoc, panie. Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia.
— Ja również. — Firash znów unikał patrzenia mu w oczy. Zdobył się na wyrecytowanie uprzejmej formułki: — Niech was bogowie chronią w drodze powrotnej.
Po tych słowach malarz wycofał się za bramy swojej różowej posiadłości, Indlu Yobu. Zapewne będzie nosił żałobę, rysę na gładkiej tafli jego artystycznej duszy, ale z czasem znajdzie sobie nową faworytę.
Królowa Węży spoglądała przez chwilę na swój dawny dom, po czym przeniosła wzrok na Wambua. Za jej plecami płonęło słońce.
— Nie próbuj rzucać czaru — zakpił mężczyzna, po czym ruszył w kierunku swojego słonia noszącego lektykę na grzbiecie. Usłyszał za sobą jej przeciągły syk. Przed wspięciem się na grzbiet zwierzęcia, Wambua zerknął jeszcze raz na duże, zamykane kosze przypięte do trzech wielbłądów. Zgodził się, by zabrali ze sobą jej trzy węże: dwie kobry i jednego pytona. Będzie potrzebowała ich do swojego przedstawienia. Niektórzy z towarzyszących mu ludzi mieli obiekcje co do tej decyzji, ale Wambua nie pozostawił im wyboru. Czym byłaby Królowa Węży bez swoich syczących gadów? Jak śmiałby narazić Mundaniego na taki zawód? A królestwo na karę bogów?
Dał znak, że mogą ruszać.
*
Podczas drogi niewolnica nie sprawiała problemów, kołysząc się milcząco na grzbiecie wielbłąda. Jej oczy patrzyły się w dal, a ona sama mogła być w zupełnie innym miejscu. Gdy jednak zrobili pierwszy postój, nie chciała zejść na dół. Patrzyła się butnie na ludzi wokół, jak gdyby to były tylko mrówki u jej sandałów. Musieli ją ściągnąć z wielbłąda siłą, a nawet wówczas Subira uśmiechała się szelmowsko.
Wambua zauważył, że jego ludzie zaczęli traktować ją ostrożnie, a nawet z lękiem, widząc w niej wybrankę bogów. Niechętnie jej dotykali i wzdrygali się, ilekroć słyszeli jej rozdrażnione syki. Zwykle podróży z niewolnicą towarzyszyły znaczące uśmieszki i pożądliwe spojrzenia. Często też znajdował się jakiś śmiałek, który zapragnął dotknąć dziewczyny, nawet jeśli była ona przeznaczona dla króla. Królowa Węży wzbudzała jednak zgoła inne uczucia. Przypominała istotę nie z tego świata, istotę o ciele młodej kobiety i duszy równie dzikiej jak wiatr hulający w górach, jak ogień trawiący puszczę.
Wambua wiedział, że jego brat będzie zachwycony.
To sprawiało, że krew w jego żyłach gotowała się niczym lawa. Tym razem jednak jego gniew miały inny kształt, inny ciężar, którego nie chciał nazywać. Dalej pragnął, by niewolnica nigdy nie dotarła do pałacu... ale nie dlatego, by Mundani doznał rozczarowania.
Subira również nie ułatwiała im zadania. Odmawiała jedzenia niektórych rzeczy, syczała na pozostałych służących i czekała ostentacyjnie, aż ktoś podsadzi ją na wielbłąda. Niewolnikom za lżejsze przewinienia wymierzało się baty. Wambua jednak wątpił, by ktoś z jego ludzi odważył się podnieść na nią rękę. Zadziwiające, jaki wpływ na świtę miała ta dziewczyna z dołu z wężami, choć podróżowała z nimi skrępowana i zdana na łaskę króla. Wambua mógłby ją ukarać własnoręcznie, nie wierząc, że dziewczyna jest naznaczona przez bogów, nie zrobił tego jednak. Czasem czuł na sobie spojrzenie jej oczu jak dwa kamienie wyciągnięte prosto z ognia. Miał wrażenie, że Subira wiedziała, jakie myśli rozbrzmiewają w jego głowie. I czekała.
W ostatni wieczór przed przybyciem do pałacu to Wambua ściągnął ją z grzbietu wielbłąda. Ciało niewolnicy było gibkie i umięśnione, ale lekkie. Jej zielona szata zsunęła się nieco z ramion, a mężczyzna zauważył na jej plecach blade blizny po uderzeniach batów i brzydki, pomarszczony ślad, jaki mógł uczynić ogień. Nie zawsze była wybranką bogów. Trzymając ją w ramionach, Wambua byłby w stanie zabrać jej życie na kilka sposobów. Zdusić jej dumny, ciepły oddech, zgasić płomień w oczach. Królowa Węży nigdy nie dotarłaby do jego przeklętego, głupiego brata.
Subira znów spojrzała na niego tak, jakby znała jego myśli i rzucała mu wyzwanie.
Wambua postawił ją niedelikatnie na ziemi.
— Czego ode mnie chce twój brat? — spytała nagle. To były pierwsze słowa, jakie do niego wypowiedziała, odkąd pierwszego dnia zażądała dotknięcia swoich węży, a Wambua świsnął jej przed nosem sztyletem i nakazał być cicho.
Królewski brat uśmiechnął się zimno.
— A czego król może chcieć od niewolnicy?
— Wszystko to... — Wskazała głową na mężczyzn z ich świty, którzy schodzili z wielbłądów, rozbijali obóz i wyciągali zapasy jedzenia z juków. — ...dla rozrywki?
— Jesteś niezwykłym okazem. — Wambua uniósł dłoń i dotknął jej policzka. Był ciepły i gładki. W jej dużych oczach widział migotliwe odbicie gwiazd.
Dziewczyna skrzywiła się i wysunęła język z gniewnym sykiem. Jej piękna twarz naraz zamieniła się we wściekłą maskę.
— Nigdy nie przestaniesz, prawda? — Wambua mówił po części z drwiną, a po części z podziwem.
Tym razem się uśmiechnęła.
Mężczyzna nie mógł dłużej ignorować prawdy. Królowa Węży nie powinna znaleźć się w rękach jego brata. Była prawdziwą czarną perłą, a on widział w niej tylko kolejne świecidełko. Bogowie z pewnością nie mogli spoglądać na świat ludzi. W przeciwnym razie zabiliby Mundaniego, nim zdążyłby objąć tron.
Witaj Marzycielko. Udało mi się nadrobić wszystkie trzy rozdziały Twojej nowej historii i cieszę się, że teraz będę już mogła komentować na bieżąco. Opinie o pozostałych częściach napisałam Ci pod poprzednimi postami. :)
OdpowiedzUsuńSpodobał mi się sposób, w jaki przedstawiona została komnata Subiry. Młoda kobieta otoczona przez węże, równie dzika i niebezpieczna jak one same... Wydaje mi się, że mimo tego co mówił Wambua, jak bardzo niewzruszony i obojętny starał się być podczas ich spotkania, już wtedy zrobiła ona na nim niemałe wrażenie.
Stary Firash faktycznie okazał się być dobrym opiekunem, co wyczuła Królowa Węży. Opis ich pożegnania był wzruszający i dało się wyczuć, że faktycznie zależało im na sobie nawzajem. Jej historia jest bardzo ciekawa - znaleziona z wężami, sycząca w ich języku, jakby sama w połowie czująca się człowiekiem, a w drugiej, tej bardziej duchowej, gadem o rozdwojonym języku.
Pod koniec rozdziału pomiędzy Subirą a Wambua zaczyna się tworzyć jakaś drobna relacja, oparta jakby na obustronnej fascynacji niezwykłością tej drugiej strony. Brat króla dostrzegł w niej nadzwyczajność, określając ją nawet mianem ,,czarnej perły". Zdaje on sobie sprawę z tego, że kimkolwiek by nie była, na pewno nie jest typową tancerką - niewolnicą, której życie polegałoby na zadawalaniu potrzeb wysoko postawionych głupców.
Bardzo ciekawi mnie, jak dalej potoczą się losy Królowej Węży, bo jest ona postacią osobliwą i niedającą o sobie zapomnieć. Zastanawia mnie czy do niego dojdzie i jeśli tak, to jak będzie wyglądało spotkanie Mundaniego ze swoim nowym "nabytkiem". Czy i on odnajdzie w niej coś, co skłoni go do refleksji? I czy faktycznie dziewczyna jest w stanie ocalić Królestwo od suszy?
Czekam na kolejne części opowieści z zapartym tchem.
Widziałam wszystkie komentarze i również na nie odpowiedziałam. Cieszę się bardzo, że nadrobiłaś tę historię i poświęciłaś czas na słowa komentarza <3 Każda opinia motywuje :D
UsuńOwszem, co by nie powiedzieć, Firash współczuł Subirze i starał się jej zapewnić dom. Cieszę się, że historia i sama postać Królowej Węży Cię zaciekawiła i trochę poruszyła.
Tak, coś zaczyna się między nimi tworzyć. Królowa Węży mimo wszystko zaimponowała Wambua, a niełatwo jest to zrobić :P
Odpowiedzi na te pytania znajdą się w następnych rozdziałach.
Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam ciepło :*