czwartek, 4 lutego 2016

Rozdział XXVII{Ostatni z karłów}

Kiedy Gburek otworzył oczy, przywitała go ciemność, jakby znalazł się w mrocznym oku wszechświata. Przez jedną chwilę rozważał, czy jest jeszcze w świecie żywych — w końcu przebywanie w grocie było w pewnym sensie mieszkaniem w trumnie. Jeszcze niedawno obudziłby się przy słabym blasku ogniska i próbowałby powiększyć płomień, by mieszkańcy nie musieli poruszać się na oślep. Tego ranka jednak karzeł nie miał dla kogo zapalać suchego drewna, a sam preferował pozostanie pod osłoną mroku — przynajmniej współgrała ona z jego humorem.
Mógłbym tu leżeć tak długo, póki nie opuściłoby mnie życie, a moje kości nie zaczęłyby się zmieniać w małą kupkę popiołów. To nie był pierwszy raz, kiedy Gburek zamierzał po prostu dać sobie spokój z tańcem życia i poczekać, aż jego muzyka zacznie się oddalać. Hej, a kiedy właściwie był ten pierwszy raz? Może gdy ojciec zabronił mi i Wesołkowi opuszczać tego ciemnego poddasza? Tak, pamiętam jeszcze brzęk klucza bezlitośnie zamykającego nam drzwi do świata. Umarłbym już jako mały chłopiec, gdyby Wesołek nie zaczął zabawy w wymyślanie.
Ponieważ kilkuletnie karły nie postawiły jeszcze stopy za próg karczmy ich ojca, nie miały pojęcia, jak wygląda świat. Pozostawało im tylko wymyślanie. Tylko świat stworzony w ich umysłach, świat barwny i osobliwy tak samo jak rysy ich groteskowych twarzy. To sny były źródłem, z którego karłowaci bracia mogli wynurzać pewne obrazy i dzielić się nimi z sobą nawzajem. „Słońce jest tak naprawdę wielką świecą, którą olbrzymy przystawiają do okrągłego jak stół świata, na którym stoi nasza karczma” — wymyślił dumny z siebie Gburek. „Wino ma magiczną moc — to dlatego pijący je ludzie są wysocy i silni, a my, brzydcy, karłowaci bracia, niepijący niczego prócz wody, wyglądamy, jak wyglądamy” — tłumaczył Wesołek. „Biały puch przykrywający dachy budynków tak naprawdę jest dużą warstwą kurzu” — mówił innym razem. „Nasz ojciec nocami przywdziewa szare futro szczura i wychodzi na łowy na uliczki miasta” — straszył Gburek, mając w pamięci chude ciało rodziciela i jego wystające zęby. Te domysły mijały się z prawdą, ale były jak płomień, rozgrzewający osamotnione i zlęknione serca.
Czas płynął dalej, a Gburek nadal nie potrafił się uwolnić od widma brata. Słyszał w snach jego wołający o pomoc głos, słyszał jego serdeczny śmiech w szmerze liści, widział jego twarz we własnym odbiciu w bystrym nurcie. Wiedział, że z chwilą, gdy Wesołek upadł na ziemię z pogruchotaną czaszką, umarła połowa niego. Śmierci jego pięciu przybranych braci także obdzierały go z jestestwa, zatem wydawać się mogło, że z karła pozostał teraz tylko strzęp. A jednak ten strzęp oddycha, ten strzęp myśli, ten strzęp odczuwa głód.  
Niejasne, żarłoczne uczucie głodu powoli pożerało mu żołądek od środka i w pewnej chwili Gburek nie mógł już bezmyślnie wpatrywać się w ciemność. Z poirytowanym westchnięciem podniósł się na tych swoich krótkich nóżkach, zrobił kilka wymachów dłońmi, omal nie przewrócił się na jednej ze szmat, aż w końcu dotarł do sterty gałązek, które zwały się paleniskiem. Niezdarnie rozpalił ogień. Potem pożyczył kilka płomyków, tworząc pochodnię i udał się do swojej spiżarni, licząc, że ostał się tam choć jeden grzyb.
Śnieżka pomogła mu uprzątnąć to pomieszczenie i pozbyć się gnijących pokarmów, w jamie nadal jednak unosił się nieprzyjemny dla nosa zapach. Karzeł sięgnął po twarde, wyschnięte grzyby i wrócił na miejsce, z pasją przegryzając swoje śniadanie. Tak, jedz sobie. Kęs po kęsie. Musisz mieć siłę, by ustać na nogach albo przynajmniej umieć wstać, by się odlać. Człowieczek po raz kolejny zadał sobie pytanie, dlaczego jeszcze żyje. Co dawało mu siłę, by otwierać oczy, zapełniać swój burczący brzuch i ponownie rozpalać ognisko? Skąd w nim ta wola życia? Dlaczego, choć wpierw utracił brata, następnie grzebał trupy swoich przyjaciół, a teraz jeszcze oglądał odchodzącą Śnieżkę, wciąż chciało mu się wykonywać te proste, codzienne czynności, które zapewniały mu pozostanie na tym świecie?  
Po raz setny zastanowił się, co by było, gdyby wtedy wskoczył do tłumu w ślad za bratem.   
Gdybym był taki jak Wesołek, wrażliwy i naiwny, kolejne upadki mogłoby mnie zabić. Ale przecież ja jestem ten silniejszy, prawda? Wytworzyłem wokół siebie twardą, ponurą skorupę, która chroni mnie przed światem. Mam ten cholerny instynkt samozachowawczy. Ciszę groty przerwał jego drwiący rechot.
Po śniadaniu postanowił wyjrzeć na dwór. Tak bez powodu. Znów została mu tylko samotność — mógł robić, co chciał, nie martwiąc się, że jakaś panienka będzie miała mu to za złe.
Puszcza Zapomnienia w dwa dni przystroiła się w białą szatę z miękkiego, zwiewnego materiału. Brunatne gałęzie ukryły swą nagość pod puchatym szalem, a z ziemi uleciały kolory jesieni. Spod tego zimnego cholerstwa wychylały się tylko główki zwiędłych traw. Dziś na szczęście smoliste chmury nie popruły się i nie wypuszczały z rozcięć pierza. Myśli karła mimowolnie powędrowały ku Śnieżce i ognikom zachwytu w jej niebieskich oczach, gdy z taką naiwnością wspominała o nadejściu zimy.  
O, tak, zima to samo piękno. Gburek objął się ramionami, brodząc przez błoto i śnieg w nieznanym sobie celu. Drzewa obserwujące takiego małego i zaciętego człowieczka z pewnością miały ubaw, ale gdyby karzeł przejmował się każdą nieprzychylną opinią, własnoręcznie pogrzebałby się pod ziemią.  
Dopiero po jakimś czasie Gburek zdał sobie sprawę, że usiłuje przed czymś uciec. Genialne rozwiązanie, ty głupi karle! Wyjść do lasu, gdzie każdy ośnieżony skrawek przypomina ci o jej jasnej skórze…
Śnieżka… Myśl o niej była jak sopel lodu.
Karzeł wciąż jeszcze nie mógł się przyzwyczaić od tego, że po obudzeniu nie słyszy jej czystego głosu albo krzątaniny po grocie. I nadal nie potrafił otrząsnąć się z faktu, że ona odeszła, że tak po prostu odwróciła się do niego plecami i zniknęła w poświecie wstającego dla niej dnia. Nie tak po prostu. Nie zrobiła tego tylko dla wygody i tamtego nadgorliwego bogacza, prawda? — pytał siebie uporczywie. Wróciła, by wymierzyć sprawiedliwość i odzyskać swój dom. Takim celom nie można było odmówić szlachetności i karzeł w głębi serca wiedział, że nie powinien mieć o to żalu. W końcu ta nieszczęsna panienka, którą z taką niechęcią przyprowadził do swojej groty, urodziła się córką króla, a dopiero potem zaprzyjaźniła się z karłem. I nawet gdy szeptała tę swoją piękną obietnicę, że zawsze będzie ją miał, w Gburku tliło się gorzkie przekonanie, że nie zestarzeją się razem w tej ciemnej dziurze, że ich rozstanie prędzej czy później nastąpi. Wolałbym później, ale czy ktoś kiedyś liczył się z moją wolą? Teraz gdy niziołek na spokojnie przypominał sobie chwilę ich pożegnania, zakłopotanie Śnieżki i swoje własne rozgoryczenie, żałował, że dał się zapamiętać od gorszej strony, że gniew odebrał mu te kilka dobrych cech.
Dała mi też drugą obietnicę — przypomniał sobie, pociągając zaczerwienionym z zimna nosem. Że spotkamy się ponownie. Na tę myśl znów się roześmiał, choć nie potrafił stwierdzić, czy z kpiny czy z rozżalenia. Wesołek zapewne posądziłby go o dławienie każdego płomyczka nadziei, ale on po prostu wiedział, że jeśli Śnieżce uda się uwolnić tron — czego niechętnie jej życzył — w jej grafiku nie będzie już miejsca na spotkanie z wyrzutkiem. Królewna znów przywdzieje swoje piękne szaty, uczesze hebanowe włosy pod złocistą siateczką i nie będzie chciała włóczyć się po lesie. A nawet jeśli zapragnie wypełnić przysięgę, jej zaufani rycerze nie pozwolą jej na ponowne zniknięcie w przeklętej puszczy. Nie, Śnieżko, w życiu królewny nie ma miejsca na spotkanie z karłem.
I gdy człowieczek już zamierzał pogrążyć się w smętnym morzu udręki, coś świsnęło mu za prawym uchem. Obejrzał się zaniepokojony, ale przed jego oczami fruwał tylko brązowy ptak o bystrych, koralikowych oczach.
— Masz coś dla mnie? — spytał niepewnie Gburek, wciąż czując lekkie zażenowanie na myśl, że wysłał za Śnieżką swojego ptasiego przyjaciela. Chcę tylko mieć pewność, że jest bezpieczna.
Jednak kiedy drozd zrzucił mu na rękę garstkę znajomych, hebanowych włosów, miał wrażenie, jakby na skórze rozrosło mu się piętno śmierci. Brak wieści to jednak brak zmartwienia.
— Co jej się stało? Jest w niebezpieczeństwie?
Drozd może i nie rozumiał słów w ludzkiej mowie, ale pojął przyczynę wzburzenia w oczach przyjaciela. Skinął kilka razy swoim upierzonym łebkiem.
Gburek zacisnął dłoń na kilku włosach Śnieżki. A więc jednak. Szlachetna misja nie powiodła się, wiedźma okazała się sprytniejsza. To od czego był ten dzielny Raul, po co zabierał swoją królewnę z lasu, jak nie po to, by ją chronić, by nie dopuścić do klęski?! Karzeł był zaskoczony swoim przejęciem. To nie pierwszy raz.
Pamiętał, że po jakimś czasie był zdolny tolerować Śnieżkę i jej idealistyczne podejście do świata, a jej obecność nawet sprawiała mu przyjemność, ale nie spodziewał się, że tak przestraszy go widok królewny w łapach tych parszywych rabusiów. Gdy zza muru krzaków widział bezradną szamotaninę dziewczyny i jej rozpaczliwe wołanie o pomoc, zrozumiał, że choć budzi respekt równy dziecku, nie może tylko stać i patrzeć, jak ci zwyrodnialcy ją krzywdzą. Może dlatego, że dobrze znałem smak poniżenia, a może dlatego, że obawiałem się straty kolejnej bliskiej duszy? Decydując się na ryzykowną pomoc, karzeł wcale nie myślał o odgrywaniu bohatera, ale gdy królewna w podzięce rzuciła mu się na szyję, dotknęło go słodkie ciepło. Po raz pierwszy zachował się jak mężczyzna. Po raz pierwszy czuł się jak ktoś wartościowy i właśnie tamta wdzięczność teraz zrodziła w nim myśl, by przybyć do miasta i chociaż spróbować przegonić groźbę wiszącą nad Śnieżką.  
Drozd postawił nóżki na ośnieżonej gałęzi i przypatrywał się uważnie chmurnemu obliczu przyjaciela. 
— Co, myślisz, że to głupie? — warknął Gburek, nie będąc pewien, czy zwraca się do ptaka, czy do swojego rozsądku. — A myślisz, że ja tak nie myślę? Co komediancki skrzat zdziała przeciwko potężnej czarownicy? Królowa zgniecie mnie jak robaka, ale może uda mi się tym jakoś pomóc Śnieżce!
Karzeł czuł, że już zbyt długo siedział w więzieniu ziemistych ścian groty — że jeśli jeszcze ma oddychać, to niech te oddechy będą coś warte.
Fragment pasma włosów opadła na ziemię, a Gburek ruszył przez warstwy śniegu do swojego domu. Muszę się zaopatrzyć w kilka rzeczy. Drozd zaś pozostał na miejscu, patrząc czarnymi oczami za swoim przyjacielem.


Jeszcze rano Gburek zastanawiał się, dlaczego wciąż kołacze się w nim życie i jeszcze rano był gotów odpowiedzieć, że z braku odwagi, by ze sobą skończyć. Jak większość obawiał się, co go czeka po przekroczeniu bramy śmierci, dokąd uleci jego smętna dusza. Ludzie, w tym jego ojciec na czele, nieraz powtarzali mu, że jest dziełem diabła. Czy więc po oddaniu się w ręce kostuchy miał trafić do piekielnego królestwa swojego stworzyciela?
Teraz jednak przyszło mu do głowy, że może chodziło o coś jeszcze innego. A nuż jednak miał w sobie coś z Wesołka? Może trwał przez te wszystkie ciężkie lata, wierząc, że jego los się odwróci? Że spotka go — albo chociaż muśnie — coś dobrego? To interesujące, że wśród całej tej gburowatości tliła się w nim jakaś iskierka optymisty, która teraz zapłonęła żywiej, jakby desperacka dusza człowieczka pragnęła jednak wierzyć, że ani jego, ani Śnieżki nie czeka nieszczęśliwe zakończenie.
Gorączkowa gonitwa myśli i popędliwie przeszukiwanie groty pozwoliły mu poczuć, że naprawdę żyje.
Szukanie przedmiotów potrzebnych do walki z czarownicą nie było łatwe, zwłaszcza, gdy nie posiadało się prawie nic. W końcu Gburek zrobił z jednej ze szmat prymitywny tobołek i włożył do niego ostatnie zapasy grzybów, kilka suchych gałązek, o które teraz nie było łatwo, oraz srebrny nóż, który dawno temu ukradł kobiecie-brodzie, z którą wędrował w trupie. Na swoją poszarzałą od starości szatę założył amatorsko zrobiony kożuch z zajęczych futer, w czym wyglądał jak prawdziwy skrzat z baśni.
Objął spojrzeniem drżącą w półmroku grotę, jakby niepewny, czy może na tak długo się z nią rozstać. Była niewygodna i brzydka, ale dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Usiłował wyobrazić sobie, że kiedyś na tych posłaniach leżeli jego dawni bracia, że naprawdę był okres, w którym ta jama rozbrzmiewała ich wesołymi głosami. Potem przypomniał sobie, że to w tym miejscu Śnieżka trzymała go za ręce i zamarła w odległości tak bliskiej, jak nigdy dotąd…
Wsadził stopę do przygasającego paleniska i zdusił ostatnie płomyczki.


Gburek nigdy nie kochał Puszczy Zapomnienia, ale przez te kilka lat zdołał się do niej przyzwyczaić. Znał rytm, którym pulsowała, uzależnił się od jej wilgotnej woni, dlatego teraz, gdy zamierzał ją opuścić, czuł się nieswojo. To tak, jakby nagle ktoś kazał mu zrzucić noszone przez wieki ubranie.
 Las był duży, a skąpany w sennej, jasnoszarej poświecie zimy zdawał się nie mieć końca, karzeł jednak wiedział, jak dotrzeć na jego skraj. Po drodze minął dolinkę, w gardzieli której ukrywali się Roszpunka i Flynn, słynni handlarze Śnieżnymi Jagodami i niedoszłe ofiary czarownicy. Gburek znał ich historię dzięki Mędrkowi, który odkrył jagodową plantację i postanowił bliżej poznać jej właścicieli. Ciekawe, czy płakali po jego śmierci.
 Karzeł obawiał się, że podczas wędrówki natknie się na niebezpiecznych ludzi pokroju Sawa, ale droga przed nim była biała i czysta. Większość zwierząt również umilkła. Gdzieś pomiędzy drzewami przesunął się tylko cień majestatycznego łosia. Człowieczek czym prędzej wbił wzrok w ziemię, wiedząc, że gdyby spojrzał w bursztynowe oczy stworzenia, zamieniłby się w złoty posąg. Kiedyś ta złota klątwa omal nie dotknęła Gapcia. W ostatniej chwili szarpnąłem go na ziemię.
Karle nogi nie były stworzone do marszu, dlatego Gburek musiał co jakiś czas robić postój — siadać na wystającym kamieniu i wyrównywać oddech. Palce u rąk mu zamarzły, a z nosa ciekł obficie katar. Przyszła mu do głowy głupia myśl, by odszukać mijanego łosia i spróbować wskoczyć mu na grzbiet, szybko jednak uprzytomnił sobie, że to nie jest zwierzę do jeżdżenia.
Po chłodnym dniu na nieboskłon wślizgnęła się jeszcze zimniejsza noc z milionami jasnych punkcików skrytych za chmurami. Gburek próbował dalej pruć przez las, po pewnym czasie jednak zmuszony był rozpalić małe ognisko i odprężyć mięśnie przy poświecie ciepła. Ciekawe, ile oni wracali do zamku — zastanawiał się, a na jego zmarznięte usta wszedł uśmieszek. Biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie mieli konie, ja będę szybszy. Znam ten las lepiej i wiem, jak można skrócić sobie drogę.  
Noc nie należała do miłych i dygoczący karzeł z braku zajęć zaczął rozmyślać o Śnieżce. Najpierw przypomniał sobie moment, gdy ją spotkał — a właściwie znalazł — tonącą w bagnie. Słyszał już jej pierwszy krzyk o pomoc, ale wahał się, czy podążyć na jego wezwanie. Od śmierci braci stał się głuchy na wszelkie odruchy ludzkie, a już wcześniej nie przepadał za wysokimi ludźmi. Szczególnie bogato urodzone panienki budziły w nim niechęć — złośliwe i rozpieszczane przez życie, nie potrafiły nawet śmiać się z jego występów. Jedyne, co widział w ich oczach, to odrazę i sprzeciw, że takie stworzenie chodzi po tym samym świecie co one. Dlatego, kiedy królewna spoglądnęła na niego po raz pierwszy, nie był zaskoczony, widząc jej niemiłe zdumienie i niesmak. Pod spojrzeniem tych ładnych, zniszczonych oczu miał ochotę czym prędzej zniknąć w najgłębszych czeluściach puszczy. Zaraz jednak zachowanie dziewczyny uległo lekkiej zmianie — wydawała się bardziej zakłopotana niż zdegustowana. Potem okazała mu uprzejmą wdzięczność i zaczęła prosić o schronienie; w jej oczach zapalił się płomień determinacji, który kazał jej walczyć o swoje. Głupio byłoby zostawić ją samą w tym niespokojnym miejscu.
A jeszcze głupiej dać się dla niej zabić.
 Gburek ocknął się z sennego otępiania, niejasno zauważając, że ognisko już dogasło, a linia horyzontu jaśnieje. Zmusił się, by ruszyć w dalszą drogę.



Wilkołak zastał królową słaniającą się na kolanach. Nie przypominała siebie. Zniknęła gdzieś chłodna, dumna maska, magnetyzm oczu i siła ducha. Teraz kobieta była rozczochraną, dygoczącą, wykrzywioną w grymasie frustracji wiedźmą z baśni opowiadanych niegrzecznym dzieciom. Jej szmaragdowe oczy lśniły od łez.
— Forwin… Zabierz mnie do niej — wyjąkała ze słabym żądaniem, przyciskając do piersi rękę, z której skapywały krople krwi. Forwin skrzywił się w nieodgadnionym wyrazie.  
— Chcesz dopełnić swojego dzieła?
— Tak, jej serce mi pomoże, uratuje. I jej widok… Ja… nie wiem… — Słowa stały się strzępkami papieru wirującymi na silnym wietrze bólu. Mężczyzna zaśmiał się ochryple, a dźwięk ten odbił się od ciasnych ścian komnaty.
— Za późno, moja pani. Ona odeszła. A teraz odchodzisz i ty.
— Co ty bredzisz?! — Z trudem wzięła głębszy oddech. — Masz mnie do niej zabrać…
— Nie — warknął jak wilk. Zbliżył się do niej, a jego twarz zdawała się złagodnieć, stała się bardziej ludzka. — Wyglądasz okropnie.
— To trucizna. Zatruty nóż…
— To straszne. Ale jestem twoim strażnikiem, pamiętasz? Przy mnie jesteś bezpieczna… — Forwin wyciągnął do niej ręce, a potem wziął jej drżące ciało w ramiona i przytulił do owłosionej piersi, jakby nadal byli kochankami spotykającymi się za zasłoną róż, jakby ktoś wyciął mroczne chwile z ich przeszłości. Helena wyglądała jak czerwona kometa ze złamanym ogonem otoczona ramionami wielkiego cienia. 
Wilkołak zaniósł ją do jej pogrążonej w ciemności komnaty i delikatnie położył na łożu. Włosy przylepiły się królowej do twarzy, co wyglądało jak czerwone szramy. Oczy błyszczały łzami i gorączką. Gdy Forwin się obrócił, chwyciła go brutalnie za rękę.
— Masz zostać!
— Ależ Wasza Miłość potrzebuje odpoczynku — odparł mężczyzna zatroskanym tonem, przy którym tylko złośliwy błysk w oczach demaskował sarkazm. Z królowej wylewały się ostatnie krople gniewu. Jej palce nadal wbijały się w jego skórę na podobieństwo szponów wrony zatopionych w ciele ofiary.
— Przysięgałeś mi! Przysięgałeś wierność…
— A ty zabiłaś Różę. Była niewinna! Nie wiedziała, że mam drugi romans! — wyrzucił Forwin, a jego oczy stały się lśniącą otchłanią długo chowanego bólu i żalu. — A ty na moich oczach wyrwałaś jej serce.
Królowa pojęła nagle, że nigdy nie zadała sobie trudu, by poznać imię dziewczyny od flamingów. Zmrużyła gniewnie załzawione oczy.
— To ją kochałeś ją, prawda? Dobrze się bawiłeś, okłamując mnie w żywe oczy!
— Kochanie was dwóch było błędem, za który płaciłem cenę — przyznał wilkołak, a różnokształtne cienie zaigrały na jego dzikiej twarzy. Potem z łatwością wyszarpał rękę ze słabnącego uścisku wilgotnych palców czarownicy.  — Ale na wszystko nadchodzi kres.
— Łaski! — Oczy królowej rozwarły się w nagłym, dziecięcym strachu, bo świadomość pozbawiała ją odwagi. — Ja… nie chcę umierać przez wieczność… Forwinie, zabij mnie…
Mężczyzna zaśmiał się i odszedł, zmieniając się w wilczy cień, przemykający pomiędzy tajnymi korytarzami. Po tej nocy nikt go już więcej nie widział.
Królowa została sama. Teraz czuła już ogień we wszystkich żyłach.
Nie sama. Szkarłatny całun opadł z cichym szelestem, pozwalając, by w lustrze odbił się płomienisty blask wschodzącego słońca. Helena widziała w nim jednak nie tylko światło.
Teraz przypomniała sobie wszystko. Zwierciadła spoglądały na nią już od dziecka. Te jednak było pierwsze — duże i ozdobione srebrzystymi motywami flory. Dostała je od człowieka w wielkim kapeluszu, który przedstawił się jako wędrowny magik. Ponoć lustro to miało pokazywać najpiękniejsze strony spoglądającego w niego człowieka. Ale czar ten był przekrzywiony tak samo jak klepki w umyśle Kapelusznika. Gdy mała Helena w nie spojrzała, wokół jej ciała niczym macki ośmiornicy oplotła się klątwa. Szklane oczy podążały za nią nawet w snach. Potem zaczęły do niej szeptać ustami bliźniaczej siostry, namawiając do czynów, które budziły w niej zgorszenie. Dopiero na łożu śmierci blada z od utraty krwi Królowa Kier wyznała córce, że tak naprawdę klątwa miała dotyczyć jej — za to, że przed wielu laty zraniła serce magika, ten odpłacił się jej okrutnie, skazując córkę krnąbrnej kobiety na cierpienia. Taka zemsta i z niego czyniła szaleńca.
Lustro było szklanym demonem. Zaszczepiło w Helenie szaleństwo. Ale dopiero teraz pojęła, że cień tkwił w niej już wcześniej, w jej największym lęku.
A w dzieciństwie Helena bała się jednego — że jej serce się zatrzyma. Matka lubiła opowiadać, że po jej narodzinach jej serce na moment przestało bić, czym wystraszyło wszystkich w Karcianym Dworze. Od tego czasu mała czarownica bała się, że znów zamrze.
I to właśnie wykorzystał szklany demon, przekształcając lęk w obsesję.
Umierająca Helena usłyszała drwiący śmiech postaci w lustrze. Odbicia mnożyły się w ramach obrazu, żyrandolu, dzbanie… wszystkie bliźniaczki śmiały się szyderczo, jak złośliwe duchy. To ty powinnaś tak cierpieć, matko, to klątwa za twoje grzechy!
I z ust królowej wyrwał się śmiech. Nigdy nie chciała być taka jak Królowa Kier ze swoim okrucieństwem i manią krwi, ale czy tak naprawdę bardzo się od niej różniła? Obie były czarownicami w czerwonych kreacjach, obie skrzywdziły mężczyzn, którzy się zemścili, jedna lubiła ścięte głowy, druga wyrwane serca. Jednak żyła we mnie cząstka matki. Ale teraz obie już umieramy. 
Ból był już nie do zniesienia. Helena miała wrażenie, że słyszy bijące w słojach serca, jej zdobycze, jej słodki Filip. A może to było jej własne?
Słońce zalało świat jasnym blaskiem tak jak w Czerwonych Krainach, gdy gorące ciało Heleny zamarło bezwładnie na poduszkach. 

Magiczne lustro zamilkło na wieki. 



Dum dum. Wielkimi krokami zbliżamy się do końca. Jestem ciekawa, co powiecie na taki obrót wydarzeń. Mam też nadzieję, że fragment oczami Gburka wam się podobał. To szczególna część opowiadania ;)  

8 komentarzy:

  1. Mroczne klimaty wprowadziłaś, Marzycielko. Gburek niezmiernie przejął się losem przyjaciółki. Dobrze, że nie wie nic o zatrutym jabłku, bo od razu straciłby siły do dalszych zmagań. Pani Czerwonych Krain nie żyje? Nie, zbyt piękne by mogło być prawdziwe. Poza tym zło nie gaśnie tak szybko. Wspomnienia niziołka chwytają za serce. On i brat uwiezieni na poddaszu, mogący jedynie odtwarzać po swojemu świat na zewnątrz. Jako rzekłam mrocznie. Z niecierpliwością czekam na inne baśnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinię :)
      Tak, wspomnienia Gburka były niewątpliwie smutne, ale karzeł przynajmniej dzielił je z bratem.
      Pozdrawiam ^^

      Usuń
  2. Cóż, nie spodziewałam się, że Helena skończy właśnie w taki sposób, ale myślę, że w pewien sposób pasuje to do jej postaci, szczególnie że nie wyobrażam sobie, by w uczciwym starciu kogoś takiego jak ona pokonała Śnieżka lub Raul.
    Zastanawiam się, co stanie się po śmierci królowej. Kto przejmie chwilową władzę i zdecyduje, co zrobić dalej, gdy Śnieżka zjadła zatrute jabłko?
    Podobały mi się fragmenty o Gburku, mimo że były bardzo smutne. Cieszę się, że karzeł zdecydował się opuścić Puszczę Zapomnienia i ruszyć na ratunek Śnieżce. Zarazem jednak coś mi się zdaje, że do pałacu dotrze w najgorszym momencie, co jeszcze bardziej może złamać mu serce.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że takie rozwiązanie sprawy wydaje Ci się odpowiednie. Też myślę, że tylko zatruty cios zadany na szybko mógł powstrzymać czarownicę. Inaczej Śnieżka nie miałaby szans.
      Racja, Gburek ściga się z czasem... Zobaczycie, co z tego wyniknie.
      Dziękuję za opinię :)

      Usuń
  3. Bardzo zgrabnie przedstawiłaś punkt widzenia Gburka. Pokazałaś, że oprócz tego, iż jest gburowaty, wredny i raczej pesymistycznie nastawiony do świata, to jednak ma w sobie przyjemne cechy. Cieszę się ogromnie, że postanowił pomóc Śnieżce, że chęć życia nie zgasła w nim wraz z jej odejściem.

    Hm, nie spodziewałam się, że królowa umrze w taki sposób. Myślałam, że jednak dosięgnie ją miecz sprawiedliwości... czy to od Raula, czy też od Śnieżki. Ale to chyba dobrze, że mnie zaskoczyłaś ;) Ten fragment wyszedł Ci bardzo dobrze, naprawdę, nie mam nic do dodania.

    Widzę, że zostało do końca niewiele. Ech, a ja tak polubiłam Śnieżkę! Ale mam nadzieję, że później uraczysz nas inną bajką :P

    Pozdrawiam! Ciao :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! ^^
      Bardzo miło mi to słyszeć. Gburek jest jedną z ważniejszych postaci, jakie wykreowałam, więc cieszę się, że tak go odbieracie.
      Prawdę mówiąc, sprawiedliwość ją dosięgnęła, bo to Śnieżka zadała zatruty cios(nieświadomie, ale zawsze). Śmierć królowej była dość bolesna, ale w ten sposób Helena w końcu uwolniła się od szeptów luster.
      Postaram się wrócić do was z jeszcze innym baśniowym tworem :)
      Pozdrawiam <3

      Usuń
  4. Witaj!
    Bardzo ucieszył mnie fakt, że poświęciłaś Gburkowi tak znaczną część rozdziału. Szczerze mówiąc, brakowało mi jego osoby w poprzednich notkach – ale wiedziałam, że wkrótce musi się pojawić, bo z pewnością jest i będzie postacią kluczową dla całej historii. Fragmenty jego oczami były smętne i pełne tętentu złamanego serca, a jednak paradoksalnie niosły w sobie tak wiele miłości i nadziei. Już niejednokrotnie pokazałaś nam, że Gburek, mimo części negatywnych (a może raczej specyficznych) cech charakteru, w gruncie rzeczy jest złamanym przez życie człowiekiem, który jak każdy z nas potrzebuje zrozumienia i ciepła. Właśnie to dała mu Śnieżka. Nawet jeśli na razie nie jest w stanie się do tego przyznać przed samym sobą, bardzo ją pokochał. Zaryzykował dla niej wszystko, nawet własne życie. Mam nadzieję, że chociaż ten jeden raz los okaże się dla niego łaskawy i pozwoli mu zaznać odrobiny szczęścia. Choć Twoje opowiadanie jest coraz mroczniejsze i obawiam się, że może zakończyć się smutno... :(
    Scena, gdy Wilkołak niesie Helenę, od razu skojarzyła mi się z tą z filmu „Królowa Śniegu” z 2002 roku, gdy zaklęty w niedźwiedzia polarnego królewicz bierze w ramiona tytułową Królową... Podobne emocje (z początku, potem wszystko się zmienia), choć oczywiście inna sceneria itp. :) Śmierć kobiety spektakularna, bardzo zgrabnie opisana, niesamowicie smutna. Wspomnienie o matce też bardzo mi się spodobało – w ostatnich momentach myślała o kobiecie, która zmieniła jej życie. Myślała też o Filipie, którego zabiła, choć darzyła miłością. Nie jestem w stanie uwierzyć, że to już koniec, ale cieszę się, że z takim powodzeniem kończysz tę historię.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że odpowiadam z opóźnieniem :D
      Cieszę się, że tak odbierasz fragment Gburka. Ukazanie wam jego psychiki nie było łatwe, ale za bardzo polubiłam naszego karzełka, by nie poświęcić mu więcej czasu.
      Haha, poniekąd(półświadomie) dążyłam do tego podobieństwa, bo tamta scena miała w sobie niezwykły czar. Tutaj również wydawała się na miejscu, chociaż faktycznie, później wszystko toczy się inaczej. Forwin nie kocha już królowej, chce się wreszcie od niej uwolnić. A śmierć Heleny również jest taka...(przynajmniej w moim odczuciu) słodko-gorzka. Niby cieszymy się, że przeciwniczka Śnieżki odeszła, a jednak mnie samej żal było rozstawać się z tą postacią. Mam nadzieję, że udalo mi się ukazać, że nie była tylko czarno-białą, złą macochą.
      Ja też nie mogę w to uwierzyć, że niebawem dojdziemy do końca :P
      Dzięki wielkie za opinię ^^

      Usuń

Obserwatorzy