Kiedy Gburek
otworzył oczy, przywitała go ciemność, jakby znalazł się w mrocznym oku
wszechświata. Przez jedną chwilę rozważał, czy jest jeszcze w świecie żywych —
w końcu przebywanie w grocie było w pewnym sensie mieszkaniem w trumnie.
Jeszcze niedawno obudziłby się przy słabym blasku ogniska i próbowałby
powiększyć płomień, by mieszkańcy nie musieli poruszać się na oślep. Tego ranka
jednak karzeł nie miał dla kogo zapalać suchego drewna, a sam preferował
pozostanie pod osłoną mroku — przynajmniej współgrała ona z jego humorem.
Mógłbym tu leżeć tak długo, póki nie
opuściłoby mnie życie, a moje kości nie zaczęłyby się zmieniać w małą kupkę
popiołów. To nie był pierwszy raz, kiedy Gburek zamierzał po prostu dać sobie
spokój z tańcem życia i poczekać, aż jego muzyka zacznie się oddalać. Hej, a kiedy właściwie był ten pierwszy raz?
Może gdy ojciec zabronił mi i Wesołkowi opuszczać tego ciemnego poddasza? Tak,
pamiętam jeszcze brzęk klucza bezlitośnie zamykającego nam drzwi do świata. Umarłbym
już jako mały chłopiec, gdyby Wesołek nie zaczął zabawy w wymyślanie.
Ponieważ kilkuletnie
karły nie postawiły jeszcze stopy za próg karczmy ich ojca, nie miały pojęcia,
jak wygląda świat. Pozostawało im tylko wymyślanie. Tylko świat stworzony w ich
umysłach, świat barwny i osobliwy tak samo jak rysy ich groteskowych twarzy. To
sny były źródłem, z którego karłowaci bracia mogli wynurzać pewne obrazy i
dzielić się nimi z sobą nawzajem. „Słońce jest tak naprawdę wielką świecą,
którą olbrzymy przystawiają do okrągłego jak stół świata, na którym stoi nasza
karczma” — wymyślił dumny z siebie Gburek. „Wino ma magiczną moc — to dlatego
pijący je ludzie są wysocy i silni, a my, brzydcy, karłowaci bracia, niepijący
niczego prócz wody, wyglądamy, jak wyglądamy” — tłumaczył Wesołek. „Biały puch
przykrywający dachy budynków tak naprawdę jest dużą warstwą kurzu” — mówił
innym razem. „Nasz ojciec nocami przywdziewa szare futro szczura i wychodzi na
łowy na uliczki miasta” — straszył Gburek, mając w pamięci chude ciało
rodziciela i jego wystające zęby. Te domysły mijały się z prawdą, ale były jak
płomień, rozgrzewający osamotnione i zlęknione serca.
Czas płynął dalej,
a Gburek nadal nie potrafił się uwolnić od widma brata. Słyszał w snach jego wołający
o pomoc głos, słyszał jego serdeczny śmiech w szmerze liści, widział jego twarz
we własnym odbiciu w bystrym nurcie. Wiedział, że z chwilą, gdy Wesołek upadł na
ziemię z pogruchotaną czaszką, umarła połowa niego. Śmierci jego pięciu
przybranych braci także obdzierały go z jestestwa, zatem wydawać się mogło, że
z karła pozostał teraz tylko strzęp. A
jednak ten strzęp oddycha, ten strzęp myśli, ten strzęp odczuwa głód.
Niejasne,
żarłoczne uczucie głodu powoli pożerało mu żołądek od środka i w pewnej chwili
Gburek nie mógł już bezmyślnie wpatrywać się w ciemność. Z poirytowanym
westchnięciem podniósł się na tych swoich krótkich nóżkach, zrobił kilka
wymachów dłońmi, omal nie przewrócił się na jednej ze szmat, aż w końcu dotarł
do sterty gałązek, które zwały się paleniskiem. Niezdarnie rozpalił ogień. Potem
pożyczył kilka płomyków, tworząc pochodnię i udał się do swojej spiżarni,
licząc, że ostał się tam choć jeden grzyb.
Śnieżka pomogła mu
uprzątnąć to pomieszczenie i pozbyć się gnijących pokarmów, w jamie nadal
jednak unosił się nieprzyjemny dla nosa zapach. Karzeł sięgnął po twarde,
wyschnięte grzyby i wrócił na miejsce, z pasją przegryzając swoje śniadanie. Tak, jedz sobie. Kęs po kęsie. Musisz mieć
siłę, by ustać na nogach albo przynajmniej umieć wstać, by się odlać. Człowieczek
po raz kolejny zadał sobie pytanie, dlaczego jeszcze żyje. Co dawało mu siłę,
by otwierać oczy, zapełniać swój burczący brzuch i ponownie rozpalać ognisko? Skąd
w nim ta wola życia? Dlaczego, choć wpierw utracił brata, następnie grzebał
trupy swoich przyjaciół, a teraz jeszcze oglądał odchodzącą Śnieżkę, wciąż chciało
mu się wykonywać te proste, codzienne czynności, które zapewniały mu pozostanie
na tym świecie?
Po raz setny
zastanowił się, co by było, gdyby wtedy wskoczył do tłumu w ślad za bratem.
Gdybym był taki jak Wesołek, wrażliwy i
naiwny, kolejne upadki mogłoby mnie zabić. Ale przecież ja jestem ten
silniejszy, prawda? Wytworzyłem wokół siebie twardą, ponurą skorupę, która
chroni mnie przed światem. Mam ten cholerny instynkt samozachowawczy. Ciszę groty
przerwał jego drwiący rechot.
Po śniadaniu
postanowił wyjrzeć na dwór. Tak bez powodu. Znów została mu tylko samotność —
mógł robić, co chciał, nie martwiąc się, że jakaś panienka będzie miała mu to
za złe.
Puszcza
Zapomnienia w dwa dni przystroiła się w białą szatę z miękkiego, zwiewnego
materiału. Brunatne gałęzie ukryły swą nagość pod puchatym szalem, a z ziemi
uleciały kolory jesieni. Spod tego zimnego cholerstwa wychylały się tylko
główki zwiędłych traw. Dziś na szczęście smoliste chmury nie popruły się i nie
wypuszczały z rozcięć pierza. Myśli karła mimowolnie powędrowały ku Śnieżce i
ognikom zachwytu w jej niebieskich oczach, gdy z taką naiwnością wspominała o
nadejściu zimy.
O, tak, zima to samo piękno. Gburek objął się
ramionami, brodząc przez błoto i śnieg w nieznanym sobie celu. Drzewa
obserwujące takiego małego i zaciętego człowieczka z pewnością miały ubaw, ale
gdyby karzeł przejmował się każdą nieprzychylną opinią, własnoręcznie pogrzebałby
się pod ziemią.
Dopiero po jakimś
czasie Gburek zdał sobie sprawę, że usiłuje przed czymś uciec. Genialne rozwiązanie, ty głupi karle! Wyjść
do lasu, gdzie każdy ośnieżony skrawek przypomina ci o jej jasnej skórze…
Śnieżka… Myśl o niej była jak sopel lodu.
Karzeł wciąż
jeszcze nie mógł się przyzwyczaić od tego, że po obudzeniu nie słyszy jej czystego
głosu albo krzątaniny po grocie. I nadal nie potrafił otrząsnąć się z faktu, że ona
odeszła, że tak po prostu odwróciła się do niego plecami i zniknęła w poświecie
wstającego dla niej dnia. Nie tak po
prostu. Nie zrobiła tego tylko dla wygody i tamtego nadgorliwego bogacza,
prawda? — pytał siebie uporczywie. Wróciła,
by wymierzyć sprawiedliwość i odzyskać swój dom. Takim celom nie można było
odmówić szlachetności i karzeł w głębi serca wiedział, że nie powinien mieć o
to żalu. W końcu ta nieszczęsna panienka, którą z taką niechęcią przyprowadził
do swojej groty, urodziła się córką króla, a dopiero potem zaprzyjaźniła się z
karłem. I nawet gdy szeptała tę swoją piękną obietnicę, że zawsze będzie ją
miał, w Gburku tliło się gorzkie przekonanie, że nie zestarzeją się razem w tej
ciemnej dziurze, że ich rozstanie prędzej czy później nastąpi. Wolałbym później, ale czy ktoś kiedyś liczył
się z moją wolą? Teraz gdy niziołek na spokojnie przypominał sobie chwilę
ich pożegnania, zakłopotanie Śnieżki i swoje własne rozgoryczenie, żałował, że
dał się zapamiętać od gorszej strony, że gniew odebrał mu te kilka dobrych cech.
Dała mi też drugą obietnicę — przypomniał sobie,
pociągając zaczerwienionym z zimna nosem. Że
spotkamy się ponownie. Na tę myśl znów się roześmiał, choć nie potrafił
stwierdzić, czy z kpiny czy z rozżalenia. Wesołek zapewne posądziłby go o
dławienie każdego płomyczka nadziei, ale on po prostu wiedział, że jeśli
Śnieżce uda się uwolnić tron — czego niechętnie jej życzył — w jej grafiku nie
będzie już miejsca na spotkanie z wyrzutkiem. Królewna znów przywdzieje swoje
piękne szaty, uczesze hebanowe włosy pod złocistą siateczką i nie będzie
chciała włóczyć się po lesie. A nawet jeśli zapragnie wypełnić przysięgę, jej
zaufani rycerze nie pozwolą jej na ponowne zniknięcie w przeklętej puszczy. Nie, Śnieżko, w życiu królewny nie ma
miejsca na spotkanie z karłem.
I gdy człowieczek
już zamierzał pogrążyć się w smętnym morzu udręki, coś świsnęło mu za prawym
uchem. Obejrzał się zaniepokojony, ale przed jego oczami fruwał tylko brązowy
ptak o bystrych, koralikowych oczach.
— Masz coś dla
mnie? — spytał niepewnie Gburek, wciąż czując lekkie zażenowanie na myśl, że
wysłał za Śnieżką swojego ptasiego przyjaciela. Chcę tylko mieć pewność, że jest bezpieczna.
Jednak kiedy drozd
zrzucił mu na rękę garstkę znajomych, hebanowych włosów, miał wrażenie, jakby
na skórze rozrosło mu się piętno śmierci. Brak
wieści to jednak brak zmartwienia.
— Co jej się
stało? Jest w niebezpieczeństwie?
Drozd może i nie
rozumiał słów w ludzkiej mowie, ale pojął przyczynę wzburzenia w oczach
przyjaciela. Skinął kilka razy swoim upierzonym łebkiem.
Gburek zacisnął
dłoń na kilku włosach Śnieżki. A więc
jednak. Szlachetna misja nie powiodła się, wiedźma okazała się sprytniejsza. To
od czego był ten dzielny Raul, po co zabierał swoją królewnę z lasu, jak nie po
to, by ją chronić, by nie dopuścić do klęski?! Karzeł był zaskoczony swoim
przejęciem. To nie pierwszy raz.
Pamiętał, że po
jakimś czasie był zdolny tolerować Śnieżkę i jej idealistyczne podejście do
świata, a jej obecność nawet sprawiała mu przyjemność, ale nie spodziewał się,
że tak przestraszy go widok królewny w łapach tych parszywych rabusiów. Gdy zza
muru krzaków widział bezradną szamotaninę dziewczyny i jej rozpaczliwe wołanie
o pomoc, zrozumiał, że choć budzi respekt równy dziecku, nie może tylko stać i
patrzeć, jak ci zwyrodnialcy ją krzywdzą. Może
dlatego, że dobrze znałem smak poniżenia, a może dlatego, że obawiałem się
straty kolejnej bliskiej duszy? Decydując się na ryzykowną pomoc, karzeł
wcale nie myślał o odgrywaniu bohatera, ale gdy królewna w podzięce rzuciła mu
się na szyję, dotknęło go słodkie ciepło. Po raz pierwszy zachował się jak
mężczyzna. Po raz pierwszy czuł się jak ktoś wartościowy i właśnie tamta wdzięczność
teraz zrodziła w nim myśl, by przybyć do miasta i chociaż spróbować przegonić
groźbę wiszącą nad Śnieżką.
Drozd postawił
nóżki na ośnieżonej gałęzi i przypatrywał się uważnie chmurnemu obliczu
przyjaciela.
— Co, myślisz, że
to głupie? — warknął Gburek, nie będąc pewien, czy zwraca się do ptaka, czy do
swojego rozsądku. — A myślisz, że ja tak nie myślę? Co komediancki skrzat
zdziała przeciwko potężnej czarownicy? Królowa zgniecie mnie jak robaka, ale może
uda mi się tym jakoś pomóc Śnieżce!
Karzeł czuł, że
już zbyt długo siedział w więzieniu ziemistych ścian groty — że jeśli jeszcze ma
oddychać, to niech te oddechy będą coś warte.
Fragment pasma
włosów opadła na ziemię, a Gburek ruszył przez warstwy śniegu do swojego domu. Muszę się zaopatrzyć w kilka rzeczy. Drozd
zaś pozostał na miejscu, patrząc czarnymi oczami za swoim przyjacielem.
Jeszcze rano
Gburek zastanawiał się, dlaczego wciąż kołacze się w nim życie i jeszcze rano
był gotów odpowiedzieć, że z braku odwagi, by ze sobą skończyć. Jak większość
obawiał się, co go czeka po przekroczeniu bramy śmierci, dokąd uleci jego smętna
dusza. Ludzie, w tym jego ojciec na czele, nieraz powtarzali mu, że jest
dziełem diabła. Czy więc po oddaniu się w ręce kostuchy miał trafić do
piekielnego królestwa swojego stworzyciela?
Teraz jednak przyszło
mu do głowy, że może chodziło o coś jeszcze innego. A nuż jednak miał w sobie
coś z Wesołka? Może trwał przez te wszystkie ciężkie lata, wierząc, że jego los
się odwróci? Że spotka go — albo chociaż muśnie — coś dobrego? To interesujące,
że wśród całej tej gburowatości tliła się w nim jakaś iskierka optymisty, która
teraz zapłonęła żywiej, jakby desperacka dusza człowieczka pragnęła jednak
wierzyć, że ani jego, ani Śnieżki nie czeka nieszczęśliwe zakończenie.
Gorączkowa gonitwa
myśli i popędliwie przeszukiwanie groty pozwoliły mu poczuć, że naprawdę żyje.
Szukanie
przedmiotów potrzebnych do walki z czarownicą nie było łatwe, zwłaszcza, gdy
nie posiadało się prawie nic. W końcu Gburek zrobił z jednej ze szmat
prymitywny tobołek i włożył do niego ostatnie zapasy grzybów, kilka suchych
gałązek, o które teraz nie było łatwo, oraz srebrny nóż, który dawno temu ukradł
kobiecie-brodzie, z którą wędrował w trupie. Na swoją poszarzałą od starości
szatę założył amatorsko zrobiony kożuch z zajęczych futer, w czym wyglądał jak prawdziwy
skrzat z baśni.
Objął spojrzeniem
drżącą w półmroku grotę, jakby niepewny, czy może na tak długo się z nią
rozstać. Była niewygodna i brzydka, ale
dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Usiłował wyobrazić sobie, że kiedyś na
tych posłaniach leżeli jego dawni bracia, że naprawdę był okres, w którym ta
jama rozbrzmiewała ich wesołymi głosami. Potem przypomniał sobie, że to w tym
miejscu Śnieżka trzymała go za ręce i zamarła w odległości tak bliskiej, jak
nigdy dotąd…
Wsadził stopę do
przygasającego paleniska i zdusił ostatnie płomyczki.
Gburek nigdy nie
kochał Puszczy Zapomnienia, ale przez te kilka lat zdołał się do niej
przyzwyczaić. Znał rytm, którym pulsowała, uzależnił się od jej wilgotnej woni,
dlatego teraz, gdy zamierzał ją opuścić, czuł się nieswojo. To tak, jakby nagle
ktoś kazał mu zrzucić noszone przez wieki ubranie.
Las był duży, a skąpany w sennej, jasnoszarej
poświecie zimy zdawał się nie mieć końca, karzeł jednak wiedział, jak dotrzeć
na jego skraj. Po drodze minął dolinkę, w gardzieli której ukrywali się
Roszpunka i Flynn, słynni handlarze Śnieżnymi Jagodami i niedoszłe ofiary
czarownicy. Gburek znał ich historię dzięki Mędrkowi, który odkrył jagodową
plantację i postanowił bliżej poznać jej właścicieli. Ciekawe, czy płakali po jego śmierci.
Karzeł obawiał się, że podczas wędrówki
natknie się na niebezpiecznych ludzi pokroju Sawa, ale droga przed nim była
biała i czysta. Większość zwierząt również umilkła. Gdzieś pomiędzy drzewami
przesunął się tylko cień majestatycznego łosia. Człowieczek czym prędzej wbił
wzrok w ziemię, wiedząc, że gdyby spojrzał w bursztynowe oczy stworzenia,
zamieniłby się w złoty posąg. Kiedyś ta
złota klątwa omal nie dotknęła Gapcia. W ostatniej chwili szarpnąłem go na
ziemię.
Karle nogi nie
były stworzone do marszu, dlatego Gburek musiał co jakiś czas robić postój — siadać
na wystającym kamieniu i wyrównywać oddech. Palce u rąk mu zamarzły, a z nosa
ciekł obficie katar. Przyszła mu do głowy głupia myśl, by odszukać mijanego
łosia i spróbować wskoczyć mu na grzbiet, szybko jednak uprzytomnił sobie, że
to nie jest zwierzę do jeżdżenia.
Po chłodnym dniu
na nieboskłon wślizgnęła się jeszcze zimniejsza noc z milionami jasnych
punkcików skrytych za chmurami. Gburek próbował dalej pruć przez las, po pewnym
czasie jednak zmuszony był rozpalić małe ognisko i odprężyć mięśnie przy
poświecie ciepła. Ciekawe, ile oni
wracali do zamku — zastanawiał się, a na jego zmarznięte usta wszedł
uśmieszek. Biorąc pod uwagę, że
prawdopodobnie mieli konie, ja będę szybszy. Znam ten las lepiej i wiem, jak
można skrócić sobie drogę.
Noc nie należała
do miłych i dygoczący karzeł z braku zajęć zaczął rozmyślać o Śnieżce. Najpierw
przypomniał sobie moment, gdy ją spotkał — a właściwie znalazł — tonącą w
bagnie. Słyszał już jej pierwszy krzyk o pomoc, ale wahał się, czy podążyć na
jego wezwanie. Od śmierci braci stał się głuchy na wszelkie odruchy ludzkie, a
już wcześniej nie przepadał za wysokimi ludźmi. Szczególnie bogato urodzone
panienki budziły w nim niechęć — złośliwe i rozpieszczane przez życie, nie
potrafiły nawet śmiać się z jego występów. Jedyne, co widział w ich oczach, to
odrazę i sprzeciw, że takie stworzenie chodzi po tym samym świecie co one.
Dlatego, kiedy królewna spoglądnęła na niego po raz pierwszy, nie był
zaskoczony, widząc jej niemiłe zdumienie i niesmak. Pod spojrzeniem tych
ładnych, zniszczonych oczu miał ochotę czym prędzej zniknąć w najgłębszych
czeluściach puszczy. Zaraz jednak zachowanie dziewczyny uległo lekkiej zmianie
— wydawała się bardziej zakłopotana niż zdegustowana. Potem okazała mu uprzejmą
wdzięczność i zaczęła prosić o schronienie; w jej oczach zapalił się płomień
determinacji, który kazał jej walczyć o swoje. Głupio byłoby zostawić ją samą w tym niespokojnym miejscu.
A jeszcze głupiej dać się dla niej zabić.
Gburek ocknął się z sennego otępiania,
niejasno zauważając, że ognisko już dogasło, a linia horyzontu jaśnieje. Zmusił
się, by ruszyć w dalszą drogę.
Wilkołak zastał
królową słaniającą się na kolanach. Nie przypominała siebie. Zniknęła gdzieś
chłodna, dumna maska, magnetyzm oczu i siła ducha. Teraz kobieta była
rozczochraną, dygoczącą, wykrzywioną w grymasie frustracji wiedźmą z baśni
opowiadanych niegrzecznym dzieciom. Jej szmaragdowe oczy lśniły od łez.
— Forwin… Zabierz
mnie do niej — wyjąkała ze słabym żądaniem, przyciskając do piersi rękę, z
której skapywały krople krwi. Forwin skrzywił się w nieodgadnionym
wyrazie.
— Chcesz dopełnić
swojego dzieła?
— Tak, jej serce
mi pomoże, uratuje. I jej widok… Ja… nie wiem… — Słowa stały się strzępkami
papieru wirującymi na silnym wietrze bólu. Mężczyzna zaśmiał się ochryple, a
dźwięk ten odbił się od ciasnych ścian komnaty.
— Za późno, moja
pani. Ona odeszła. A teraz odchodzisz i ty.
— Co ty bredzisz?!
— Z trudem wzięła głębszy oddech. — Masz mnie do niej zabrać…
— Nie — warknął
jak wilk. Zbliżył się do niej, a jego twarz zdawała się złagodnieć, stała się
bardziej ludzka. — Wyglądasz okropnie.
— To trucizna.
Zatruty nóż…
— To straszne. Ale
jestem twoim strażnikiem, pamiętasz? Przy mnie jesteś bezpieczna… — Forwin
wyciągnął do niej ręce, a potem wziął jej drżące ciało w ramiona i przytulił do
owłosionej piersi, jakby nadal byli kochankami spotykającymi się za zasłoną
róż, jakby ktoś wyciął mroczne chwile z ich przeszłości. Helena wyglądała jak
czerwona kometa ze złamanym ogonem otoczona ramionami wielkiego cienia.
Wilkołak zaniósł
ją do jej pogrążonej w ciemności komnaty i delikatnie położył na łożu. Włosy
przylepiły się królowej do twarzy, co wyglądało jak czerwone szramy. Oczy błyszczały
łzami i gorączką. Gdy Forwin się obrócił, chwyciła go brutalnie za rękę.
— Masz zostać!
— Ależ Wasza
Miłość potrzebuje odpoczynku — odparł mężczyzna zatroskanym tonem, przy którym
tylko złośliwy błysk w oczach demaskował sarkazm. Z królowej wylewały się
ostatnie krople gniewu. Jej palce nadal wbijały się w jego skórę na
podobieństwo szponów wrony zatopionych w ciele ofiary.
— Przysięgałeś mi!
Przysięgałeś wierność…
— A ty zabiłaś
Różę. Była niewinna! Nie wiedziała, że mam drugi romans! — wyrzucił Forwin, a
jego oczy stały się lśniącą otchłanią długo chowanego bólu i żalu. — A ty na
moich oczach wyrwałaś jej serce.
Królowa pojęła
nagle, że nigdy nie zadała sobie trudu, by poznać imię dziewczyny od flamingów.
Zmrużyła gniewnie załzawione oczy.
— To ją kochałeś
ją, prawda? Dobrze się bawiłeś, okłamując mnie w żywe oczy!
— Kochanie was
dwóch było błędem, za który płaciłem cenę — przyznał wilkołak, a różnokształtne
cienie zaigrały na jego dzikiej twarzy. Potem z łatwością wyszarpał rękę ze
słabnącego uścisku wilgotnych palców czarownicy. — Ale na wszystko nadchodzi kres.
— Łaski! — Oczy
królowej rozwarły się w nagłym, dziecięcym strachu, bo świadomość pozbawiała ją
odwagi. — Ja… nie chcę umierać przez wieczność… Forwinie, zabij mnie…
Mężczyzna zaśmiał
się i odszedł, zmieniając się w wilczy cień, przemykający pomiędzy tajnymi
korytarzami. Po tej nocy nikt go już więcej nie widział.
Królowa została
sama. Teraz czuła już ogień we wszystkich żyłach.
Nie sama. Szkarłatny całun
opadł z cichym szelestem, pozwalając, by w lustrze odbił się płomienisty blask
wschodzącego słońca. Helena widziała w nim jednak nie tylko światło.
Teraz przypomniała sobie wszystko. Zwierciadła spoglądały na nią już od dziecka. Te jednak było
pierwsze — duże i ozdobione srebrzystymi motywami flory. Dostała je od
człowieka w wielkim kapeluszu, który przedstawił się jako wędrowny magik. Ponoć
lustro to miało pokazywać najpiękniejsze strony spoglądającego w niego
człowieka. Ale czar ten był przekrzywiony tak samo jak klepki w umyśle Kapelusznika.
Gdy mała Helena w nie spojrzała, wokół jej ciała niczym macki ośmiornicy
oplotła się klątwa. Szklane oczy podążały za nią nawet w snach. Potem zaczęły
do niej szeptać ustami bliźniaczej siostry, namawiając do czynów, które budziły
w niej zgorszenie. Dopiero na łożu śmierci blada z od utraty krwi Królowa Kier wyznała
córce, że tak naprawdę klątwa miała dotyczyć jej — za to, że przed wielu laty
zraniła serce magika, ten odpłacił się jej okrutnie, skazując córkę krnąbrnej
kobiety na cierpienia. Taka zemsta i z
niego czyniła szaleńca.
Lustro było
szklanym demonem. Zaszczepiło w Helenie szaleństwo. Ale dopiero teraz pojęła,
że cień tkwił w niej już wcześniej, w jej największym lęku.
A w dzieciństwie
Helena bała się jednego — że jej serce się zatrzyma. Matka lubiła opowiadać, że
po jej narodzinach jej serce na moment przestało bić, czym wystraszyło wszystkich
w Karcianym Dworze. Od tego czasu mała czarownica bała się, że znów zamrze.
I to właśnie
wykorzystał szklany demon, przekształcając lęk w obsesję.
Umierająca Helena
usłyszała drwiący śmiech postaci w lustrze. Odbicia mnożyły się w ramach
obrazu, żyrandolu, dzbanie… wszystkie bliźniaczki śmiały się szyderczo, jak
złośliwe duchy. To ty powinnaś tak
cierpieć, matko, to klątwa za twoje grzechy!
I z ust królowej
wyrwał się śmiech. Nigdy nie chciała być taka jak Królowa Kier ze swoim okrucieństwem i manią krwi, ale czy tak naprawdę bardzo się od niej różniła?
Obie były czarownicami w czerwonych kreacjach, obie skrzywdziły mężczyzn, którzy
się zemścili, jedna lubiła ścięte głowy, druga wyrwane serca. Jednak żyła we mnie cząstka matki. Ale teraz
obie już umieramy.
Ból był już nie do
zniesienia. Helena miała wrażenie, że słyszy bijące w słojach serca, jej
zdobycze, jej słodki Filip. A może to było jej własne?
Słońce zalało świat jasnym blaskiem tak jak w Czerwonych Krainach, gdy gorące ciało Heleny
zamarło bezwładnie na poduszkach.
Magiczne lustro zamilkło na wieki.
Dum dum. Wielkimi krokami zbliżamy się do końca. Jestem ciekawa, co powiecie na taki obrót wydarzeń. Mam też nadzieję, że fragment oczami Gburka wam się podobał. To szczególna część opowiadania ;)
Mroczne klimaty wprowadziłaś, Marzycielko. Gburek niezmiernie przejął się losem przyjaciółki. Dobrze, że nie wie nic o zatrutym jabłku, bo od razu straciłby siły do dalszych zmagań. Pani Czerwonych Krain nie żyje? Nie, zbyt piękne by mogło być prawdziwe. Poza tym zło nie gaśnie tak szybko. Wspomnienia niziołka chwytają za serce. On i brat uwiezieni na poddaszu, mogący jedynie odtwarzać po swojemu świat na zewnątrz. Jako rzekłam mrocznie. Z niecierpliwością czekam na inne baśnie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za opinię :)
UsuńTak, wspomnienia Gburka były niewątpliwie smutne, ale karzeł przynajmniej dzielił je z bratem.
Pozdrawiam ^^
Cóż, nie spodziewałam się, że Helena skończy właśnie w taki sposób, ale myślę, że w pewien sposób pasuje to do jej postaci, szczególnie że nie wyobrażam sobie, by w uczciwym starciu kogoś takiego jak ona pokonała Śnieżka lub Raul.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, co stanie się po śmierci królowej. Kto przejmie chwilową władzę i zdecyduje, co zrobić dalej, gdy Śnieżka zjadła zatrute jabłko?
Podobały mi się fragmenty o Gburku, mimo że były bardzo smutne. Cieszę się, że karzeł zdecydował się opuścić Puszczę Zapomnienia i ruszyć na ratunek Śnieżce. Zarazem jednak coś mi się zdaje, że do pałacu dotrze w najgorszym momencie, co jeszcze bardziej może złamać mu serce.
Pozdrawiam serdecznie :)
Cieszę się, że takie rozwiązanie sprawy wydaje Ci się odpowiednie. Też myślę, że tylko zatruty cios zadany na szybko mógł powstrzymać czarownicę. Inaczej Śnieżka nie miałaby szans.
UsuńRacja, Gburek ściga się z czasem... Zobaczycie, co z tego wyniknie.
Dziękuję za opinię :)
Bardzo zgrabnie przedstawiłaś punkt widzenia Gburka. Pokazałaś, że oprócz tego, iż jest gburowaty, wredny i raczej pesymistycznie nastawiony do świata, to jednak ma w sobie przyjemne cechy. Cieszę się ogromnie, że postanowił pomóc Śnieżce, że chęć życia nie zgasła w nim wraz z jej odejściem.
OdpowiedzUsuńHm, nie spodziewałam się, że królowa umrze w taki sposób. Myślałam, że jednak dosięgnie ją miecz sprawiedliwości... czy to od Raula, czy też od Śnieżki. Ale to chyba dobrze, że mnie zaskoczyłaś ;) Ten fragment wyszedł Ci bardzo dobrze, naprawdę, nie mam nic do dodania.
Widzę, że zostało do końca niewiele. Ech, a ja tak polubiłam Śnieżkę! Ale mam nadzieję, że później uraczysz nas inną bajką :P
Pozdrawiam! Ciao :*
Dziękuję! ^^
UsuńBardzo miło mi to słyszeć. Gburek jest jedną z ważniejszych postaci, jakie wykreowałam, więc cieszę się, że tak go odbieracie.
Prawdę mówiąc, sprawiedliwość ją dosięgnęła, bo to Śnieżka zadała zatruty cios(nieświadomie, ale zawsze). Śmierć królowej była dość bolesna, ale w ten sposób Helena w końcu uwolniła się od szeptów luster.
Postaram się wrócić do was z jeszcze innym baśniowym tworem :)
Pozdrawiam <3
Witaj!
OdpowiedzUsuńBardzo ucieszył mnie fakt, że poświęciłaś Gburkowi tak znaczną część rozdziału. Szczerze mówiąc, brakowało mi jego osoby w poprzednich notkach – ale wiedziałam, że wkrótce musi się pojawić, bo z pewnością jest i będzie postacią kluczową dla całej historii. Fragmenty jego oczami były smętne i pełne tętentu złamanego serca, a jednak paradoksalnie niosły w sobie tak wiele miłości i nadziei. Już niejednokrotnie pokazałaś nam, że Gburek, mimo części negatywnych (a może raczej specyficznych) cech charakteru, w gruncie rzeczy jest złamanym przez życie człowiekiem, który jak każdy z nas potrzebuje zrozumienia i ciepła. Właśnie to dała mu Śnieżka. Nawet jeśli na razie nie jest w stanie się do tego przyznać przed samym sobą, bardzo ją pokochał. Zaryzykował dla niej wszystko, nawet własne życie. Mam nadzieję, że chociaż ten jeden raz los okaże się dla niego łaskawy i pozwoli mu zaznać odrobiny szczęścia. Choć Twoje opowiadanie jest coraz mroczniejsze i obawiam się, że może zakończyć się smutno... :(
Scena, gdy Wilkołak niesie Helenę, od razu skojarzyła mi się z tą z filmu „Królowa Śniegu” z 2002 roku, gdy zaklęty w niedźwiedzia polarnego królewicz bierze w ramiona tytułową Królową... Podobne emocje (z początku, potem wszystko się zmienia), choć oczywiście inna sceneria itp. :) Śmierć kobiety spektakularna, bardzo zgrabnie opisana, niesamowicie smutna. Wspomnienie o matce też bardzo mi się spodobało – w ostatnich momentach myślała o kobiecie, która zmieniła jej życie. Myślała też o Filipie, którego zabiła, choć darzyła miłością. Nie jestem w stanie uwierzyć, że to już koniec, ale cieszę się, że z takim powodzeniem kończysz tę historię.
Pozdrawiam :)
Wybacz, że odpowiadam z opóźnieniem :D
UsuńCieszę się, że tak odbierasz fragment Gburka. Ukazanie wam jego psychiki nie było łatwe, ale za bardzo polubiłam naszego karzełka, by nie poświęcić mu więcej czasu.
Haha, poniekąd(półświadomie) dążyłam do tego podobieństwa, bo tamta scena miała w sobie niezwykły czar. Tutaj również wydawała się na miejscu, chociaż faktycznie, później wszystko toczy się inaczej. Forwin nie kocha już królowej, chce się wreszcie od niej uwolnić. A śmierć Heleny również jest taka...(przynajmniej w moim odczuciu) słodko-gorzka. Niby cieszymy się, że przeciwniczka Śnieżki odeszła, a jednak mnie samej żal było rozstawać się z tą postacią. Mam nadzieję, że udalo mi się ukazać, że nie była tylko czarno-białą, złą macochą.
Ja też nie mogę w to uwierzyć, że niebawem dojdziemy do końca :P
Dzięki wielkie za opinię ^^