Słoneczko sięgnęła dłońmi za siebie i
rozwiązała pasma swojego kucharskiego fartucha, czerpiąc radość z myśli, że
może już wrócić do domu. Starsze kucharki spędzały noce w specjalnych izbach
dla służby, ona jednak miała do kogo wracać i teraz marzyła, by zrobić to jak
najprędzej.
Z pracy w kuchni zazwyczaj potrafiła
wyłuskać nie tylko pieniądze, ale również i przyjemność, ostatnio jednak czuła
więcej przygnębienia niż radości. Szczególnie, gdy spoglądała na ilość porcji,
którą przygotowywały na tacy. Wszystko
jest teraz takie dziwne. Dziewczyna miała wrażenie, że widzi przed sobą
niekompletne płótno, na którym powinien zostać uwieczniony jeszcze czyjś
dziewczęcy cień, jeszcze czyjeś usta mówiące słowa, jeszcze czyjś ciepły
posiłek — ale dziwnym trafem tych elementów zabrakło. Zaczynała rozumieć,
dlaczego w społeczeństwo wkradł się zamęt. Śnieżka
była tu od zawsze.
Ale dziewczyny nie od zawsze się lubiły.
Gdy Słoneczko wstąpiła w szeregi królewskich kucharek, nawet nie marzyła, żeby
dane jej będzie poznać bliżej królewnę. Śnieżka nie schodziła do kuchennych
pomieszczeń — bo i po co? Jasnowłosa mogła zatem widzieć ją jedynie podczas
roznoszenia posiłków lub mijania na korytarzu. Przeżywała wtedy ciężki okres żałoby i już po samym jej spojrzeniu
poznać można było, że nie ma ochoty na kontakty z ludźmi. Miotła i
Rzepa ściszonymi głosami podzielały
swoje obawy i żal co do stanu, w jakim znalazła się ich mała królewna. Bułeczka
jak zwykle zapodziała gdzieś empatię i narzekała, co to będzie, gdy taka
rozkapryszona pannica zasiądzie na tronie.
Słoneczko nie wiedziała, co ma sądzić o
swojej pani. Spoglądając na zmęczone oblicze Śnieżki i niespokojne błyski w jej
oczach, wypełniał ją chyba przede wszystkim smutek, że w jej równolatce jest
tak mało jasnej energii życia, podczas gdy ona doświadcza wielu miłych rzeczy. Takie
rozłożenie losów dwóch młodych dziewczyn wydawało się niezrozumiałe i
niesprawiedliwe.
Ich pierwsza rozmowa miała miejsce, gdy
Śnieżka zażądała przyniesienia posiłku do swojej komnaty. Za sprawą stanowczej
ręki królowej jej nieprzyjemny stan uległ poprawie, ale łatwo było zauważyć, że
królewna jeszcze nie zrzuciła z siebie płaszcza żałoby. Gdy Słoneczko
wychodziła z tacą pełną przysmaków, po kuchni nosiły się szepty, że ich młoda
pani musiała poczuć zmęczenie lekcjami, które prowadziła dla niej królowa
regentka. To wcale nie takie dziwne —
myślała wówczas jasnowłosa. Uczenie się,
jak panować krajem, nie może być rzeczą łatwą.
Gdy weszła do komnaty swojej pani,
łapczywymi oczami chłonęła szczegóły pomieszczenia — ściany z jasnego kamienia,
drewniane meble i koliste lustro, na którym, zgodnie z poleceniem lady Heleny,
osiadła zdobnicza chusta. Słoneczko nie miała jednak czasu na wnikliwsze
obserwacje, bo spoczywająca w łożu z białym jak płatki róży baldachimem
królewna czekała na posiłek. Kucharka pokłoniła jej się tak nisko, na ile
pozwalało ryzyko nie strącenia któregoś z naczyń, i położyła tacę na stoliku
nocnym, cały czas nie ściągając z ust uśmiechu.
— Dlaczego się tak uśmiechasz? — zagadnęła
królewna, łypiąc na nią podejrzliwym wzorkiem. Słoneczko wyprostowała się
momentalnie, ale udało jej się wzruszyć pogodnie ramionami. Bo jestem w komnacie prawdziwej królewny, a
teraz jeszcze z nią rozmawiam. Ile osób może się tym pochwalić?
— Jest wiele powodów do radości, Wasza
Miłość — wyjaśniła słodkim od uprzejmości głosem, starając się nie pokazać, że
uważne spojrzenie przyszłej królowej pali jej skórę. — Dostarczyłam swojej pani
jedzenie, by nie martwił ją głód, a przy tym mogę podziwiać wnętrze jej komnaty.
— Ile masz lat? — Śnieżka skrzyżowała ręce
na drobnej piersi. Ten gest rozproszył towarzyszącą jej aurę wyższości,
zostawiając jedynie pragnącą coś pojąć dziewczynkę. — Musisz być dzieckiem,
skoro cieszą cię takie rzeczy.
Jasnowłosa oblała się rumieńcem, choć nie
była pewna, czy pod zabarwioną skórą kryje się tylko zawstydzenie, czy jeszcze
irytacja. Rodzice zawsze byli dumni z jej radosnego usposobienia.
— Piętnaście lat, królewno.
Chociaż mogę
sprawiać drobniejsze wrażenie.
— Piętnaście? — powtórzyła zaskoczona
Śnieżka, a jej uniesione brwi utworzyły dwa wąziutkie, ciemne półkola. — Jesteś
moją równolatką.
— Tak, łaskawa pani. To zaszczyt urodzić
się w tym samym roku… — Słoneczko ponownie pozwoliła sobie na uśmiech, ale coś
w jej wnętrzu zamarło na myśl, że może według rozmówczyni zachowuje się
niestosownie. Spuściła niepewnie wzrok na dywan. — Jeśli nie jestem potrzebna,
pójdę już.
— Nie, zostań ze mną — rozkazała
ciemnowłosa panienka, pochylając się z jakimś zainteresowaniem w stronę
stojącej równolatki. — Jak cię zwą?
Tak Słoneczko małymi kroczkami zbliżała
się do łoża królewny. Nie mogła stwierdzić, co bardziej zyskało jej
przychylność w oczach Śnieżki — wieść o ich wspólnym wieku czy uśmiech na
twarzy kucharki, z którego wskrzeszeniem miała problemy druga dziewczyna.
Królewna wykazała się zainteresowaniem życiem swojej służebnicy, pytała o
rodzinę i pracę w kuchni, a jasnowłosa z coraz większą śmiałością udzielała jej
odpowiedzi. Ta rozmowa nam pomogła. Słoneczko
zauważyła, że jej słowa działają kojąco na jej panią; że te chłodne, nieufne
oczy smutnej i zmęczonej osoby stają się ciepłymi i pełnymi życia oczami młodej
dziewczyny, która mogła osiągnąć w życiu wiele. Chyba łaknęła czegoś zwyklejszego, swobodniejszej rozmowy, kogoś, kto
odpowiada jej wiekiem.
A Słoneczko właśnie to mogła jej dać.
Opuszczając królewską komnatę, w jej klatce piersiowej łomotało pijane z
radości z serce. Próbowała podzielić się przeżytymi z królewną chwilami razem z
Bułeczką, ale pulchna kucharka patrzyła na nią tak, jakby to wszystko było
tylko efektem niepowstrzymanych wodzy fantazji. Nie szkodzi, nie musi mi wierzyć — pomyślała sobie wówczas
jasnowłosa. Ważne, że wiemy o tym ja i
królewna.
Słoneczko uśmiechnęła się smutno do swoich
wspomnień, jakby były machającymi jej z dali przyjaciółmi. Od tamtej chwili stałam się ulubioną kucharką Śnieżki. Cieszyłam się z
każdej naszej rozmowy… Chowam nadzieję, że i ona mnie polubiła. Nie mogłyśmy
wymazać z naszych relacji nieuniknionego napięcia, ale czasem, gdy siedziałyśmy
ramię w ramię w jakimś skrytym przed oczami innych miejscu, zapominałyśmy, kim
jesteśmy.
Dziewczyna gwałtownie cisnęła swój fartuch
do wnętrza okrągłej balii, której zawartość
codziennie prała jedna z kucharek, by dbać o czystość gotujących dla
królowej. Dziś, o ile jasnowłosa dobrze pamiętała, przypadała kolej
Miotły.
— Do zobaczenia, Słoneczko i pamiętaj: nie
myśl za dużo! — rzuciła za nią Passy, uśmiechając się cierpko znad kotła. Młoda
kucharka tylko pomachała jej przyjaźnie ręką, chowając gniew do środka siebie,
bo nigdy nie lubiła okazywać go na twarzy. Możesz
mi nie wierzyć, Bułeczko! Ale ja i królewna byłyśmy przyjaciółkami, a
przyjaciółki czują, kiedy jedna z nich jest stracona!
Kiedy zamknęła za sobą ciężkie drzwi,
poczuła na skórze podmuch chłodnego, wilgotnego powietrza korytarza, który
ciągnął się częściowo pod ziemią. Kuchnia królewska położona była na takim
poziomie, że na świat na powierzchni patrzyły tylko umiejscowione przy suficie
okna. Reszta ginęła pod gruntem, utrzymując nad sobą ciężar leżących powyżej
komnat i korytarzy. Niżej znajdowały się już tylko lochy.
Słoneczko mogłaby się udać do oficjalnego
wyjścia dla służby, ale nie widziała w tym sensu, skoro mogła użyć skrótu.
Wyżej postawieni mieszkańcy zamku nie mieli pojęcia o jego istnieniu, ale
większość pracowników kuchni owszem. Może dlatego, że znajdowało się ono niedaleko
pomieszczenia do przyrządzania posiłków i po prostu zapobiegało nadkładaniu
drogi?
Do dzisiaj dziewczyna była zachwycona, że
wystarczyło podejść do jednej ze ścian, wymacać fałszywy kamień i pchnąć go do
przodu. Potem należało już tylko poczekać na charakterystyczny hałas i patrzeć,
jak to, co wygląda na kawałek kamiennej ściany, porusza się i otwiera, bo w
rzeczywistości jest niewielkimi drzwiami. Rosłe osoby musiały się schylić —
Słoneczko była dość niska, więc całkiem swobodnie mogła przedostać się na drugą
stronę tajemnego przejścia, gdzie czekały kręte schody wiodące ku górze. Ukryte
drzwi po chwili samoistnie zamykały się i znów przybierały wygląd zwykłej
ściany.
Słoneczko rozpoczęła wspinaczkę, stawiając
stopy powoli i ostrożnie, a dłonią cały czas opierając się o śliską
powierzchnię ściany. Do pierwszej pochodni dzieliło ją około trzydziestu stopni
wędrówki w rzednącej ciemności. A za osiemdziesiąt będzie u celu.
Młoda kucharka nie obawiała się macek
mroku, gdy jednak ujrzała drgające płomienie obwiniętej pajęczynami pochodni,
poczuła się znacznie pewniej. Wreszcie mogła zobaczyć wąskie, nietknięte od
dawna szmatą stopnie, na których zamierzała położyć stopy.
Nagle w nikłym świetle zauważyła, że na
jednym z nich zasycha błotny odcisk. Słoneczko zmarszczyła brwi i pochyliła
się, chociaż próbowała chwycić się wyjaśnienia, że któryś członek służby używał
tego przejścia, mając brudne buty.
To nie jest ślad
ludzkiej stopy!
Jego wielkość się zgadzała, ale kształt…
tylko zwierzę mogło mieć takie łapy.
Jasnowłosa przywarła plecami do wilgotnej,
chropowatej ściany, a jej przyśpieszony oddech mącił ciszę tajnego korytarza. Może szedł tędy zbłąkany pies? Nie, to niemożliwe!
Jej myśli kręciły się jak mieszana zamaszyście zupa, a sprawy nie ułatwiał
fakt, że ślad łap urywał się w miejscu, w którym stała. Zupełnie jakby ten
stwór, czymkolwiek był, nagle zapadł się pod ziemię… Powinnam stąd uciekać! Rzeczywiście, spora część dygoczącej
dziewczyny chciała pędem pokonać pozostałe schody i uciec od ciemności i
dziwnych odcisków, ale pozostały skrawek z ciekawością domagał się zbadania
sprawy.
I wtem jej ucho wychwyciło jakiś dźwięk,
wysuwający swe nęcące macki spod kamiennych schodów. Brzmiał jak przytłumiony
kobiecy krzyk. Słoneczko przełknęła ślinę i kucnęła w poszukiwaniu źródła. Po
chwili jej młode, bystre oczy wychwyciły szczelinę pomiędzy jednym a drugim
stopniem. Nie jest duża, a w takim
oświetleniu łatwo ją przegapić. Muszę sprawić, co tam jest. Dziewczyna, nie
bacząc na brud i pełzające mrówki, przystawiła twarz do wąskiej luki w schodach
i przymrużyła oczy, by łatwiej jej było wyodrębnić poszczególne elementy.
Patrzyła z góry na jakieś niewielkie,
zapuszczone pomieszczenie, które z pewnością było ukryte przed świadomością
większości osób w zamku. Jednak znajdująca się tam dwójka ludzi widoczne
musiała znaleźć jakiś sposób, by się o nim dowiedzieć, a nawet do niego dostać.
Pochodnię trzymała kobieta. Stała niemal
tyłem do szczeliny, odziana w bogatą suknię, której skrawki zahaczały o
mieniącą się od brudu posadzkę. Nieznajoma położyła wolną rękę na biodrze, jakby
przez jej ciało przemawiało wyczekiwanie albo nawet gniew. Kolor jej spiętych
włosów zagubił się gdzieś wśród tańczących wokół cieni. Mógł być albo ciemnorudy
albo czarny.
Jej partnerem był dobrze zbudowany
mężczyzna w ciemnej szacie z szerokim kapturem, która nie wyglądała na nową.
Sądząc po wystającej spod materiału owłosionej piersi i ubłoconych, bosych
stopach, pod spodem nie miał już niczego więcej. Blask pochodni odbijał się od
łysej skóry na jego sporawych zakolach. Brązowawe kłaki wyrastały mu dziko w
pozostałym obszarze czaszki, a także na brodzie i po bokach głowy, nakładając
na jego postać fasadę złowrogości. Jasnowłosa zauważyła, że mężczyzna zaciska
mocno usta.
— No pytam cię, jak długo mam jeszcze
czekać, Forwinie? — wyszeptała kobieta tonem osaczającej ofiarę żmii, a
Słoneczko poczuła nieprzyjemne szarpnięcie w żołądku. — Na co ci ten wilczy
węch i silne łapy, skoro od wielu dni nie możesz wytropić jednej małej,
zbłąkanej dziewczyny? Może powinnam zamienić cię w kurczaka i zjeść na obiad?
Przynajmniej byś mnie w pewien sposób nasycił…
Z każdym słowem kucharka nabierała
pewności. Znam ten głos. Głos władczy i
chłodny, głos królowej.
Nie miała czasu jednak na chociażby
przytknięcie dłoni do ust w akcie niedowierzania, bo coś dziwnego stało się z
dłonią kobiety. W mgnieniu oka czubki jej palców zapłonęły rubinem, a zaraz
potem trysnęły z nich czerwone iskry, które poleciały w stronę mężczyzny jak
lśniące sztyleciki i ugodziły go w krocze. Nazwany Forwinem człowiek zgiął się
w pół i jęknął z powodu nagłego bólu, a odbijające się od ścian pomieszczenia echo
brzmiało jak skomlenie psa. Królowa patrzyła na niego bez drgnięcia palcem.
Królowa i
czarownica.
— Odnajdę ją, pani, odnajdę… — wysapał
mężczyzna, usiłując przełknąć jej drwiny. Po jego owłosionej twarzy przemykały
cienie. Jedynie jarzące się w mroku oczy niepewnie przesuwały się po sylwetce
stojącej przed nim rozmówczyni. — Nie rozumiem tylko jednego, jeśli mogę się
ośmielić. Przecież chcesz jej śmierci. Po co mam ją wyławiać z lasu, skoro
również dobrze można zostawić ją tam i czekać, aż umrze?
Słoneczko nie mogła się dłużej bronić
przed niedopasowaniem tych słów do układanki. Oni mówili o jej Śnieżce. Zaczęła
drżeć jeszcze bardziej.
— Robisz się bezczelny, Forwinie —
stwierdziła królowa, a w jej głosie pobrzękiwało prowokujące zdumienie. Wykonała
ociekający gniewem zamach pochodnią, na co pociągnięty przez niepokój mężczyzna
zrobił krok w tył. — Sugerujesz, że jestem głupia?
— Nigdy mi to przez myśl nie przeszło! Ja
tylko chciałbym…
— A może to ty jesteś głupi, skoro
sądzisz, że chcę krzywdy mojej małej Śnieżki? — W blasku pochodni widać było uniesiony
w chytrym uśmieszku kącik ust lady Heleny. Forwin wykrzywił dziką twarz w
zaskoczeniu, które przemknęło też do wnętrza Słoneczko.
— Ale… jej serce… tron…
— A co ty możesz wiedzieć o miłości?
Zawszone monstrum, zdradzieckie i bezużyteczne! — warknęła kobieta z pogardą,
która cięła ludzkie uczucia jak nóż. Forwin znów zacisnął szczęki, a królowa
dodała chłodno: — Masz mi ją znaleźć.
Muszę się ruszyć —
nakazała sobie Słoneczko, przeczuwając, że ta rozmowa dobiega końca, a
jej uczestnicy zaraz zechcą wyjść. Nie chciała być wówczas w zasięgu ich
wzroku, oj nie chciała. Niestety, przez chwilę przywarła do zimnych stopni jak
sparaliżowana. Miała wrażenie, że dźwięk dudnienia jej serca dociera też do
pomieszczenia poniżej. Rusz się!
Dziewczyna z trudem odkleiła się od
podłoża, jak przez mgłę odnotowując, że mięśnie jej szyi zmieniły się w sztywną
masę. Na kilka mrówek spacerujących po jej nogach i włosach nie zwróciła uwagi
w ogóle. Rusz. Się. Już!
W następnej chwili już biegła. Światło
pochodni oddalało się z każdym stopniem, a ona wtapiała się w coraz większą
ciemność. Gdy nie widziała już nic, pociągane przez desperację dłonie po omacku
znajdowały drogę na górę. Czas zamarzł. Jasnowłosej wydawało się, że wypuściła
powietrze z ust dopiero w chwili, gdy dopadła do wąskich, obleczonych sieciami
pajęczyn drzwi i wybiegła przez nie na wilgotne powietrze i szarawą poświatę
jesiennego dnia. Naprzeciwko mieściły się stajnie dla koni. Słyszała leniwe, dobiegające
z oddali rżenie i odebrała je prawie tak, jakby było kołysanką dla nerwów.
Spokojnie, muszę
zachować spokój — powtarzała sobie, sunąc powolnym krokiem w stronę
bramy zamkowej jak jakiś zbłąkany duszek. Nie docierał do niej chłód dnia. Co mogę zrobić? Zawiadomić kogoś? Powiedzieć
Bułeczce i reszcie? Albo ojcu? To były myśli łaknącej pomocy dziewczynki.
Słoneczko wyobraziła sobie, jak wraz z kolejnymi zdaniami opowiadania przeżytej
sceny w szarych oczach Passy Bułeczki kiełkuje zwątpienie i cynizm. Jak Miotła
i Rzepa patrzą na siebie bezradnie i nie chcą uwierzyć. Jak twarz ojca chowa
się za strapieniem. Jeśli nawet by dał
ufność moim słowom, co miały zrobić? Co może piekarz przeciw królowej? A co
mogę ja?
Dziewczyna mogła się jedynie pocieszać
tym, że lady Helena wyraźnie nie ma w planach zabicia Śnieżki gdzieś po cichu.
Chce, by Forwin przyprowadził ją do zamku żywą. A to oznaczało, że jeszcze była
nadzieja.
Słoneczko opuściła teren zamkowy przez
wyjście dla służby i ruszyła dróżką w stronę miasta. Budowla stała dumnie na
wzniesieniu, można zatem było zobaczyć stąd dachy miejskich domów, a także
ciemnozielony pas szumiących złowieszczo drzew Puszczy Zapomnienia. Dziewczyna
przez chwilę spoglądała na odległą gęstwinę, pośród której kryły się wyplute
przez społeczeństwo wyrzutki, stworzenia z koszmarów i rośliny, które mogły
zabić równie skutecznie jak człowiek.
I nagle Słoneczko miała już pewien plan.
Przepraszam, że tak zniknęłam — wyjaśnienie napisałam już w informacjach, po prostu skupiłam się na innym opowiadaniu, jednakże wracam także do tego tutaj, żeby nie zostało zapomniane :P Wasze blogi też już lecę nadrabiać.
Jak dobrze, że zbliżają się Święta...
No dobrze. Jestem :) Powiem szczerze, że zapomniałam kompletnie o przygodach Śnieżki. Flynn mnie zauroczył. Chciałabym więcej jego. Naprawdę :P Co jeszcze? Hmm... Widzę, że akcja obejmuje pierwotny zwrot i że zaraz łowczy będzie chciał znaleźć królewnę. Szczerze mówiąc nie mogę się już doczekać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ress
PS. Zapraszam do siebie
Duch Przeszłości
Kapitan Ameryka – Pierwszy Avenger
PS2. A odcienie czerni??
Fajnie, że się odezwałaś :D
UsuńFlynn pojawi się w osobnym opowiadaniu, które rozwinie postać Roszpunki :D
Ok, muszę nadrobić Twojego Kapitana Amerykę.
Ech, no niestety nie widzę dla nich zbyt wielkiej przyszłości. Serio, nie mam do nich w ogóle głowy. Przepraszam, ale chyba już do tego nie wrócę :(
Pozdrawiam.
Uff, udało mi się wreszcie doczytać ten rozdział do końca. Zauważyłam aktualizację u Ciebie, niemal od razu, ale niestety ciągle nie mam za wiele czasu i tak już chyba na razie będzie. No, nie chcę na razie nic mówić, aby nie zapeszyć bo mam pewien pomysł na opowiadanie nie związane z tematyką mojego pierwszego bloga. przyznaję, że w tym wypadku zainspirowałam się twoją twórczością. O, właśnie czas najwyższy napisać, co o tym myślę. Ach, czyż nie mówiłam, że kuchareczka wpadnie w jakieś tarapaty. Boję się pomyśleć, co się niebawem. Jakoś tak czuję, że to jeszcze nie koniec. Niebezpieczna Pani z Czerwonych Krain potrafi zapewne czytać w myślach, a w zasadzie obecność innych osób w pobliżu siebie. Słoneczko w swoim czasie zapłaci za tę podsłuchaną rozmowę. Ba, sama użyłaś w odniesieniu do niej słowa renegatka, to bardzo pejoratywne określenie. Natomiast Forwin ma szukać Śnieżki, jeżeli jej nie znajdzie czeka go marny los. Wiedźma na pewno oto zadba. Nie przekonują. wcale te podsłuchane fragmenty o tym, iż nie zrobi swej pasierbicy żadnej krzywdy. Ona pragnie zdobyć serce dziewczyny, to pewne! Oby nowi towarzysze królewny zdołali jej pomóc. Chyba nic więcej nie wymyślę.Życzę Ci Wesołych Świąt i wielu pomysłów na wciąż nowe utwory, nie tylko baśniowe.
OdpowiedzUsuńJasne, cieszę się, że jesteś ;)
UsuńOoo, naprawdę? W takim razie bardzo mi miło i jestem niezmiernie ciekawa, co to będzie :D
Dziękuję za kolejny długi, miły komentarz. Czy Słoneczko zapłaci za podsłuchaną rozmowę... tego na razie nie mogę powiedzieć ;)
Dziękuję również za życzenia, ja Tobie również życzę wspaniałych Świąt! ^^
Rozdział był bardzo ciekawy.
OdpowiedzUsuńNa początku bardzo przyjemny. Przedstawiłaś nam wspomnienia dotyczące pierwszego spotkania Słoneczka i Śnieżki. Królewna z pewnością potrzebowała kogoś, z kim mogła pogadać i fajnie że obie dziewczyny są równolatkami.
Końcówka rozdziału już bardzo interesująca. Słoneczko dowiedziało się, kim tak naprawdę była królowa Helena. Miała to szczęście, że królowa nie zauważyła obecności Słoneczka w tym tajemnym przejściu. Teraz będzie mogła pomóc Śnieżce i sądzę, że będzie chciała ruszyć do Puszczy Zapomnienia. Coś czuję jednak, że sama tam nie pójdzie... chociaż[?]
No cóż, trzeba teraz czekać na kolejny rozdział.
Pozdrawiam serdecznie :*
Dziękuję ślicznie za komentarz :)
UsuńNa razie nie mogę zdradzić planów Słoneczka, ale z pewnością będzie ona chciała pomóc Śnieżce.
Pozdrawiam! :*
No po Helenie można było się spodziewać takich niemiłych rewelacji i jeszcze ten wilkołak. Sprawia wrażenie zmanipulowanego władzą i okrucieństwem królowej. Może sam z siebie nie jest wcale taki zły? Jak to dobrze, że istnieje ktoś taki jak Słoneczko! Nie tylko jest pogodna, ale także bystra. Chociaż przez moment obawiałam się, że ktoś ją zauważy. Trochę śmieszne, bo to tylko szczelina w schodach, więc jakby to było możliwe? Ale jednak biło mi trochę niepewnie serducho. I jestem ciekawa tegoż planu, na który wpadła Słoneczno. Oby nie wpakowała się w jakieś tarapaty!
OdpowiedzUsuńI powiem jeszcze, że Helena jest niejednoznaczna. Niby nie chcę śmierci pasierbicy, ale nie ma też wobec niej dobrych zamiarów. Jej cel jest zastanawiający!
Tęsknie za karzełkiem! Mam nadzieje, że w następnej noce się pojawi <3
Pozdrawiam ciepło w Nowym Roku! :**
Dziękuję Ci ślicznie za komentarz :)
UsuńCieszę się, że tak lubisz Słoneczko :) I że zauważasz, że ciężko rozgryźć królową. Jej postać pozostanie zagadką niemal do samego końca.
Oj tak, pojawi się i myślę, że mogę już zdradzić, iż następne rozdziały będą przełomowe dla jego postaci :P
Ja również pozdrawiam! :*
Witaj :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, bardzo fajnie, że pokazałaś nam początek relacji Śnieżka - Słoneczko oraz proces żałoby tej pierwszej. Miło było czytać o fakcie, iż to właśnie rozmowa z prostą kucharką tak podniosła ją na duchu, ale wydaje mi się, że w życiu tak to bywa; nie spodziewamy się, że pogawędka z nieznajomym czy kimś, kogo nie mamy za przyjaciela, okaże się tą najowocniejszą.
Zaintrygował mnie Forwin i jego wilkołacze zdolności. Szkoda mi go było, gdy Królowa za sprawą swych czarów zrobiła mu krzywdę. Wydaje się być w potrzasku - musi służyć Królowej, ale najwyraźniej nie darzy ją sympatią i trudno mu się dziwić. Mam jednak nadzieję, że będzie się jeszcze trochę pojawiać w następnych częściach tej historii :)
Królowa jest naprawdę pełną tajemnic osobą. Jak słusznie zauważył Forwin, chce ona śmierci Śnieżki, lecz jemu rozkazuje przyprowadzić ją żywą do królestwa. Trochę podejrzana sprawa. A może chodzi nie tyle o gdzieś tlący się płomyk dobroci w sercu Heleny, lecz o jakieś inne cele? Może musi mieć ją blisko siebie i zabić samodzielnie? To pozostanie dla mnie zagadką, jednak mam nadzieję, że kiedyś dowiem się o jej prawdziwych zamiarach.
Słoneczko - jak już wspominałam w poprzednim rozdziale - jest bardzo pozytywną postacią. Lubię ją za tę serdeczność, ale jednocześnie spryt i bystry umysł. Mam nadzieję, że plan, który pojawił się jej w głowie będzie naprawdę dobry :)
Na zakończenie dodam jeszcze, że obecny szablon naprawdę mi się podoba. Bardzo bajkowy i pasujący do Twojego opowiadania i magicznego stylu pisania.
Pozdrawiam i czekam na następne rozdziały! Postaram się skomentować wcześniej, niż teraz i nie zaniedbywać Twojego bloga.
Sweetness
Ja po pierwsze bardzo dziękuję za długie komentarze pod ostatnimi rozdziałami, które rozgrzały mnie do dalszej pisarskiej walki :)
UsuńCieszę się, że wspomniałaś o relacji królewny i kucharki, która faktycznie pojawiła się niespodziewanie, ale nie straciła przez to na swojej istotności. Dziewczyny są ze sobą bardziej zżyte niż myślą ;)
O tak, Forwin będzie teraz niemal nieodłącznym cieniem królowej. Dobrze postrzegasz tę postać. Chciałam pokazać, że nie jest bezrozumną bestią na posyłki, tylko właśnie tkwi w potrzasku. Jego historia również będzie przytoczona, dowiecie się, dlaczego służy królowej i jak stał się wilkiem, że tak powiem xD
Zamiary Heleny są zagmatwane, może nawet i dla niej samej. W każdym razie wszystkiego dowiecie się w swoim czasie.
Jak fajnie, że polubiłaś Słoneczko! Opisałaś ją dokładnie w taki sposób, w jaki ja ją widzę, co znaczy, że chyba kreowanie postaci nie wychodzi mi tak źle xD Co do jej planu... korci mnie, by coś powiedzieć, ale nie mogę ;)
Tak, po wielu poszukiwaniach wreszcie trafiłam na jakiś ładny, adekwatny szablon ^^
Jeszcze raz dziękuję, Twoje słowa motywują, droga Sweetness :D
Pozdrawiam.