Zapraszam na nową historię!
Opis: W odległym królestwie Nhongi zaczynają krążyć plotki o niezwykłej niewolnicy, zwanej Królową Węży. Jej historia zostaje opowiedziana oczami trzech mężczyzn, którzy stanęli na jej drodze: głupca, ulubieńca muz i węża. Czy to prawda, że dziewczynę wysłali bogowie, by mogła powstrzymać żarłoczne słońce i suszę?
Autorska, okrutna baśń z Czarnego Lądu.
__________________
Głupiec
Palmowe liście poruszały się powoli i miarowo. Każdy ich ruch przypominał ogromnego, zielonego ptaka machającego skrzydłami. Towarzyszący temu podmuch ciął niczym sztylet zastygłe, lepkie powietrze w sali audiencyjnej. Król Mundani czuł, jak wilgotna, jedwabna, purpurowa koszula przylega mu do pleców, a pomiędzy czarnymi brwiami spływa stróżka potu. Wytarł ją gniewnie. Był namaszczonym monarchą Nhongi, kimś, kogo na pomarańczowe piaski Ziemi zesłali sami bogowie. Nie mógł się pocić jak zwykły wieśniak.
Czuł jednak, że pot nie jest jego jedynym problemem podczas pierwszego księżyca panowania. Ruch palmowych liści, którymi ze wszystkich stron wachlowali go niewolnicy, wprawiał go w rozkoszne, senne otępienie. Zauważył, że nie dociera do niego połowa słów, które przedstawiał mu jeden z doradców, Buru. Stał on przed podwyższeniem i swoim wyważonym, nudnym głosem opisywał straty, jakie poczyniła w królestwie ostatnio panująca susza. Według niego klęska rozpoczęła się w ostatnich tygodniach panowania króla Zuly, a po jego śmierci jeszcze bardziej się nasiliła. Buru był oddanym doradcą, ale zbyt poważnie podchodził do swojej funkcji. Jego długa, jasnoczerwona szata, isembat, była mocno zawiązana wokół bioder.
Doradcy zazwyczaj nosili szaty w jasnym odcieniu rubinu lub oranżu, co było przywilejem wyższych rangą. W Nhongi kolor świadczył o statusie społecznym. Kobiety mogły wkładać jedynie niebieskie lub zielone odzienia, w barwach wody i spokoju; oazy, którą dawały mężczyźnie. Służący ubierali się na biało niczym jasne, niezauważalne promienie, a niewolnikom najczęściej dawano jedynie luźne, wyblakłe, szare przepaski na biodra.
Buru na szczęście był ostatnim mówcą tego dnia. Gdy w końcu zamilkł, przeszył spojrzeniem swojego króla i skłonił przed nim niemalże łysą głowę. Na jej czubku błyszczały kropelki potu.
Król Mundani machnął ręką, by niewolnicy zwolnili swoje ruchy. Nie mógł zebrać myśli, gdy uszy wypełniał mu miarowy brzęk liści palm.
— Wiem, że susza poczyniła ogromne straty — przyznał uroczyście. — Nowy król zajmie się tą sprawą.
Ujrzał lekki grymas na twarzy Buru, ale doradca nie dodał nic więcej. Podziękował za wysłuchanie i ruszył w stronę wyjścia z sali audiencyjnej. Bardzo dobrze. Buru był faworytem jego ojca, ale Mundani znacznie inaczej rozdzielał sympatie wobec swoich doradców. Jeśli ten starzejący się człowieczek zacznie się sprzeciwiać, król usunie go z rady. To właśnie najbardziej podobało się Mundaniemu w byciu władcą. Miał decydujący głos w każdej kwestii. Nie musiał być więcej posłuszny ojcu lub dążyć do kompromisu z bratem.
To on był wschodem i zachodem słońca.
A teraz, gdy już wysłuchał wszystkich bieżących spraw i podjął wspaniałomyślne kroki, miał prawo zażyć odrobiny rozrywki. Gdzieś z tyłu głowy krążyła karcąca myśl, ale zignorował ją jak brzęczącą nieznośnie muchę. Było za gorąco, a Mundani miał jeszcze dużo czasu, by zapisać się na zwojach historii. Odkąd objął tron, największą przyjemność sprawiały mu pokazy tańców.
Kazał zawołać nową niewolnicę, która przybyła do niego aż zza morza. Zwano ją Jasną Perłą. I rzeczywiście, gdy wkroczyła do sali, wydawała się jaśnieć pośród starych, żółtych murów pałacu i mieszkańców królestwa Nhongi, których skóra była czarna jak dojrzały kokos, a u niektórych nawet jak inkaust. Jasna Perła miała cerę w kolorze mleka i włosy jaśniejsze niż kukurydza.
Wprowadzono ją do sali nagą, by król mógł podziwiać wszystkie miękkie krawędzie jej białego ciała. Kilku niewolników o obnażonych torsach już się ustawiło się w odpowiednim miejscu i rozpoczęło grę na instrumentach. Niebawem salę opłynęły łagodne, zmysłowe dźwięki muzyki. Dziewczyna, usłyszawszy je, jak na komendę zaczęła tańczyć. Mundani uśmiechnął się zadowolony. Nic nie mogło równać się z pięknem tańczącego, kobiecego ciała. Była w tym wszelka sztuka, jakiej potrzebował.
Jasna Perła poruszała się delikatnie i z gracją, ale twarz miała bladą, nieobecną i bez wyrazu, jak gdyby nosiła drewnianą maskę. Ani razu nie spojrzała w stronę swojego króla, powieki miała opuszczone. Równie dobrze mogła być słomianką laleczką, której kończynami porusza ktoś inny.
— Stać! — przerwał Mundani.
Muzyka natychmiast ucichła. Dziewczyna również przystanęła. Gdy nie tańczyła, zdawała się jeszcze drobniejsza i dziwnie niezgrabna. Przypominała teraz bezwłose pisklę.
— Czy była karmiona? — spytał król dozorcę niewolników, który wślizgnął się do sali wraz z Jasną Perłą. Mężczyzna w żółtym zaledwie stroju skłonił się nisko.
— Ależ oczywiście, Wasza Wspaniałość! Trzy razy dziennie.
— Czy była bita?
Dozorca zmarszczył brwi, usiłując odtworzyć każdy szczegół związany z białą niewolnicą.
— Nie, Wasza Wspaniałość. Nie sprawiała kłopotów.
— To dlaczego tańczy tak, jakbyśmy byli na pogrzebie? Mój szlachetny ojciec zmarł przed dwoma księżycami, nie sądzę, by trzeba go było dalej opłakiwać. — Mundani wyprostował się. Nie lubił żałoby. Była zimna i lepka, sączyła się jak ropa z rany. Chciał, by jego pałac był pałacem rozrywki i radości.
Spojrzał na Jasną Perłę, która stała wciąż w tym samym miejscu, zgarbiona i nieobecna. Następne pytanie wymierzył w jej stronę, choć ona nie mogła go zrozumieć:
— Czy występ przed królem Nhongi to nie największy zaszczyt, jaki ją spotkał?
— Z pewnością! — wykrzyknął dozorca, zaniepokojony nastrojem władcy. — Na pokładzie statku, na którym... ją znaleźliśmy, byli jej rodzice i brat. Być może to ich opłakuje.
— Nie chcę smutnej niewolnicy. Zabierz ją sprzed moich oczu.
Dozorca skłonił się w pas i ruszył w stronę Jasnej Perły. Nie wyrywała się, gdy mężczyzna chwycił ją za ramię potężną ręką i wywlókł z sali. Mundani nie poświęcił im dalszej uwagi. Zalążki irytacji, które wykiełkowały w czasie rozmowy z radą, teraz urosły do rozmiarów czegoś większego. Król chciał ujrzeć satysfakcjonujący występ. Jakim prawem mu tego odmawiano?!
— Zawołajcie Kirosa — wycedził.
Kiros był jego ulubionym doradcą. Będzie wiedział, co zrobić w tej sprawie.
Kiros znalazł swojego pana w basenie na otwartym, wewnętrznym dziedzińcu. Ostatnio popołudnia w królestwie stały się tak upalne, że Mundani rzadko obywał się bez kąpieli. Siedział zanurzony po ramiona w krystalicznie czystej wodzie. Jego krótkie, czarne włosy pozostawały suche, a równo przycięta broda muskała błękitną powierzchnię.
— Wasza Wspaniałość. — Kiros w pomarańczowym isembacie skłonił się z szacunkiem. Miał kwadratową szczękę i brodę, która zawijała mu się na końcu. Był też stosunkowo młody. Mógł liczyć sobie trzydzieści kilka lat, czyli niewiele więcej niż sam Mundani. Może dlatego król czuł, że łączy ich nić porozumienia.
Mundani wyprostował się w basenie.
— Brakuje mi niewolnic — wyznał, po czym machnął ręką, rozpryskując wokół siebie kilka kropel wody. — Nie tych brudnych, kłaniających się w pas. Chodzi mi tancerki, o kochanki muzyki i sztuki. Cudowne, zmysłowe istoty, które osłodziłyby mi pierwsze księżyce bycia królem.
Kiros pociągnął za swoją długą, zakręconą brodę.
— Rozumiem, Wasza Wspaniałość. Czy jej skóra ma być równie biała jak u Jasnej Perły? A może złocista jak miód? Czy ma potrafić tańczyć, czy również śpiewać?
Kiros jak zwykle pojął potrzeby swojego pana.
— Chcę, żeby mnie zaskoczyła — odparł Mundani. — To jedyne, czego żądam.
— W takim razie... — Kiros nagle zamknął usta, wahając się. Król spojrzał łaskawie na swojego doradcę.
— Mów dalej, Kirosie.
— Słyszałem o pewnej dziewczynie z twego królestwa. Ma niechlubne przezwisko. Zwą ją Czarną Kobrą albo Królową Węży.
— Królową Węży? — Mundani poczuł rozkoszny dreszcz, nie mający nic wspólnego z chłodem wody.
— Tak, Wasza Wspaniałość. Nie wiem o niej zbyt wiele, ale mogę się dowiedzieć.
— Zrób to. — Mundani oparł się o brzeg akwenu. Czy mógł zerwać dwa soczyste owoce za jednym razem? — A gdy się dowiesz, poślij po Wambua.
*
Mundani jako król stał się wschodem i zachodem słońca, jego brat, Wambua, mógłby zaś zostać mianowany wschodem i zachodem księżyca. Zaiste, dwaj bracia tak się od siebie różnili.
Mundani był silnej, ale bardziej smukłej postury, przywodząc na myśl gazelę. Dbał o swoją prezencję i nie pokazywał się na dworze bez przyciętej brody. Jego rysy twarzy były urodziwe i łagodne, jak u matki. Oczy miał duże, spokojne i jasnobrązowe, a zęby niezwykle białe.
Wambua przypominał dojrzałego goryla, choć poruszał się zwinnie i gładko. Miał umięśnione ramiona i długie, sięgające za łopatki, czarne włosy, które zawsze były rozwichrzone lub splątane od potu. Młodszy o dwa lata brat miał również szerokie usta, skore do kłamstw i gróźb, oraz ciemne, niezwykle ciemne oczy.
Teraz w tych ciemnych oczach błyskał gniew, a Mundani znał jego przyczynę.
Jednak nie pokazał po sobie zaniepokojenia. Czasy, w których lękał się lub korzył przed Wambua, minęły. Nie byli już chłopcami, tylko dorosłymi mężczyznami, a to Mudnani został namaszczonym władcą. Chroniły go prawa ludzkie i boskie.
— A więc...wysyłasz mnie po swoją kurwę — wygarnął Wambua, gdy tylko znalazł się w komnatach króla. Przy wejściu skłonił się płytko, a teraz szedł powoli i miękko po zimnych kafelkach, jak gdyby się skradał. Jako brat władcy mógł również nosić purpurę, szkarłat lub złoto, ale rzadko przywdziewał tak jaskrawe kolory. Wolał ciemny fiolet, przypominający barwę nieba po zachodzie słońca.
Mundani siedział boso na kolorowych, wysadzanych ptasim pierzem poduszkach. Wokół niego paliły się gliniane kaganki, skąpawszy pomieszczenie w ciemnym, drżącym oranżu. Wyciągnął rękę, by poczuć na palcach żar płomienia jednej z lamp. Przypominało to delikatny pocałunek bogów.
— Sprzeciwiasz się mojemu rozkazowi?
— Ależ nie. — Wambua stanął przed legowiskiem z poduszek. — Pragnę ci jedynie przypomnieć, że nie jestem chłopcem na posyłki. Nie mam obowiązku odwiedzania burdeli w poszukiwaniu rozrywki dla ciebie.
Mundani nie opuścił wzroku, choć z łatwością mógł sobie wyobrazić, jak silne ramię brata miażdży mu nos. Wambua był sprytny, ale przede wszystkim był wojownikiem. U pasa zawsze nosił sztylet.
Król uśmiechnął się delikatnie, tym razem panując nad sytuacją.
— Ależ to bogowie do mnie przemówili, bracie. Ta niewolnica jest nam potrzebna. To ona może położyć kres suszom, które nękają nasze królestwo.
Blask lamp odbijał się złowrogo w oczach Wambua. Był czas, w którym młodszy i silniejszy brat złapałby Mundaniego za nadgarstek i wykręcił mu rękę. Nie na tyle, by uszkodzić stawy, ale wystarczająco mocno, by chłopiec poczuł ból i wystękał, że przydzieli do tego zadania kogoś innego. Teraz jednak szala pomyślności się odwróciła. Cały pałac był na rozkazy Mundaniego. Kto podniesie rękę na prawowitego władcę zesłanego przez bogów, straci ją i zje na oczach gapiów. Ich ojciec umarł szybciej, niż się tego spodziewali. Teraz Wambua stał się jedynie cieniem króla, bezgłośny i bezmocny. Ten wąż został spuszczony do kanałów.
— Z pewnością, gdy niewolnica ugasi królewskie pragnienia, ugasi również żar lejący się z nieba — wycedził Wambua. Jego duże, mięsiste usta poruszały się przy tym tak, jakby przeżuwał gorzką potrawę.
Mundani sam ją dla niego przygotował.
— Święte słowa, bracie! A ty przyczynisz się do tego zwycięstwa.
— Z radością, Wasza Wspaniałość. — Ostatnie słowa Wambua wypowiedział tak gładko, iż Mundani wiedział, że była to kpina. Nie przejął się tym jednak. Poniżył brata i tylko to się liczyło. Jeden owoc został już zerwany, a jego smak był słodki.
_________________________________
Witaj Marzycielko! Nareszcie udało mi się przeczytać Twoją nową historię o Królowej Węży. Przyznaję, trochę mi to zajęło, za co przepraszam, ale oto jestem, głodna kolejnych wersów i słów przez Ciebie opublikowanych.
OdpowiedzUsuńMinęło trochę czasu odkąd czytałam którąś z Twoich prac i muszę przyznać, że ciągle się rozwijasz, a Twój warszat pisarski ulega coraz to kolejnym ulepszeniom. Z jednoczesną łatwością, jak i ciekawością i zaintreresowaniem czytałam ten rozdział, gdyż kwieciste opisy łączyły się ze sprawnym operowaniem dialogami, przez co całość czyta się wyjątkowo przyjemnie.
Co do samej już treści, to jestem zafascynowana nowym, mrocznym światem Czarnego Lądu i podoba mi się koncepcja opisania historii Królowej Węży z perspektywy trzech, zupełnie różnych mężczyzn. Zastanawia mnie, co opowieść każdego z nich nam przedstawi.
Spodobała mi się koncepcja kolorów jako wyznaczników rangi społecznej - białe dla służących, niebieskie i zielone dla kobiet, doradcy w kolorze czerwieni, a nic nieznaczący niewolnicy w kolorach szarości, by jak najbardziej nie zwracać na nich uwagi. Był to może drobny, ale fajny dodatek do opisywanego przez Ciebie uniwersum.
Mundani - namaszczony nowym królem, ciekawa jestem jak sprawdzi się w tej roli, bo póki co bardziej poznaliśmy go jako miłośnika kobiecych wdzięków i ruchów ich ciała. Swoją drogą, bardzo podoba mi się tytuł Królowej Węży i ciekawa jestem jaka okaże się nowa tancerka króla.
No i niesamowity kontrast występujący pomiędzy braćmi, który sama określiłaś jako słońce i księżyc, które przecież tak diametralnie różnią się od siebie, choć oba łączy chęć władania niebem o przypisanej sobie porze dnia. Tylko czasami zdarza się, że można zaobserwować na nieboskłonie księżyc nawet nim nastanie noc...
Wambua wydaje się być intrygującą postacią, nawet bardziej (przynajmniej wnioskując po tym rozdziale) mnie ciekawiącą niż jego brat. Ten opis jego wyglądu ach, puściły mi wodze fantazje co do tego, jak miałaby wyglądać przedstawiona przez Ciebie sylwetka brata Mundaniego XD Silny, nieco brutalny, ale może okaże się być w środku dużo bardziej skomplikowany, niż to możnaby sądzić. I czemu wydaje mi się, że miedzy tym rodzeństwem nie obejdzie się bez sporów w już niedalekiej przyszłości?
Zastanawia mnie też czy "przedwczesna" śmierć starego króla to efekt natury czy ktoś nie "pomógł" osiągnąć tego stanu rzeczy... Wydaje mi się, że dwór królestwa Nhongi skrywa sporo sekretów i dowiemy się o części z nich już niebawem.
Lecę czytać kolejne części tej opowieści i nie mogę się już ich doczekać!
Witaj, miło mi, że tu zajrzałaś i zostawiłaś długi, pochlebny komentarz <3 Bardzo się cieszę, że moja historia Ci się podoba.
OdpowiedzUsuńMiło mi, że uważasz, iż mój styl uległ polepszeniom. Rozwój dla pisarza jest ważny, nie można stać w miejscu :D
Narracja z punktu widzenia trzech mężczyzn to taki innowacyjny zabieg, jeszcze go nigdy nie stosowałam, ale myślę, że wyszedł on na dobre :D
Cieszę się, że pochwalasz pomysł kolorów jako wyznaczników rangi społecznej.
Na razie nic nie zdradzam, bo obaj bracia mają do odegrania swoje role, ale fakt, Wambua to postać, które może intrygować :P