poniedziałek, 24 grudnia 2018

Pan Mróz


Olga wyjrzała przez okno. Świat za szybą posrebrzony był mrozem. Pierwsza gwiazda już dawno wzeszła; teraz towarzyszyło jej mnóstwo jasnych, migotliwych sióstr. Śnieg nie sypał już jak w ciągu dnia, ale białe zaspy zalegały na podwórku niczym gruby koc. Po zewnętrznym parapecie i ramie okiennej wspinały się błękitne, mroźne wzory. Wyglądały niemal jak blade palce.  
— Olga, kochanie, odejdź od tego okna. — Ciepła dłoń matki dotknęła ramienia Olgi. Dziewczynka otrząsnęła się z zamyślenia i spojrzała wewnątrz pokoju, tak kontrastującego z zimnym światem za szybą. Tutaj w szerokim kominku płonął ogień. Jego miękki, pomarańczowy blask tańczył po całym salonie. W powietrzu unosiła się woń jedzenia, palonego drewna i gałązek świerku. Dorośli skończyli wigilijną wieczerzę i rozmawiali, śmiejąc się i gestykulując.  
— Nudzi mi się — wyznała Olga.  
Miała dopiero jedenaście lat i wszyscy zgromadzeni w salonie byli od niej starsi. Co gorsza, ona była jedynym dzieckiem. Rodzice, jako gospodarze, co chwilę wstawali od stołu i coś donosili albo zabawiali towarzystwo, nie mieli czasu dla córki. Ona zaś nie wiedziała, o czym ma rozmawiać z dalekim wujostwem, których widziała raz do roku. Uśmiechała się tylko nieśmiało na ich spojrzenia albo kiwała głową, gdy pytali, czy smakował jej obiad.   
Mama uniosła brwi. Była ładną, elegancką kobietą, po której Olga odziedziczyła jasny kolor włosów.  
— A co z prezentami, które leżą pod choinką? — zagadnęła z zakłopotanym uśmiechem, jakby dopiero teraz rozumiejąc, że zostawiła córkę w pokoju pełnym nieznajomych. I to nie pierwszy raz. — Może je otworzysz? 
Olga kategorycznie pokręciła głową.  
— Dopiero jutro rano, taka jest tradycja! 
Mama wydawała się zdziwiona uporem córki. Zaraz jednak pogłaskała ją po ramieniu.  
— Masz rację, kochanie. Dopiero jutro. Może zatem pójdziesz do babci? Też siedzi sama.  
Olga podążyła za jej spojrzeniem. Babcia Daria faktycznie siedziała w pewnym oddaleniu od stołu, w wysokim fotelu odwróconym do kominka, jakby chcąc uniknąć gwaru rozmów. Na tle ognia widać było wyraźnie jej siwe jak szron włosy. Kiedyś była bardziej towarzyska, od kilku lat jednak starość odebrała jej chęci do rozmów i zabaw. Możliwe, że teraz nawet drzemała.  
Dziewczynka zmarszczyła brwi, ponieważ stara kobieta ze swoimi mętnymi oczami i miłym uśmiechem była kolejną kłopotliwą dorosłą. Teraz jednak poczuła przypływ poruszenia. Ona i babcia, najmłodsza i najstarsza gałąź rodu, wydawały się połączone jakimś porozumieniem.  
— No dobrze. 
Podeszła do kominka, teraz słysząc wyraźnie trzask płomieni. Babcia w istocie tkwiła w czymś, co można nazwać półsnem. Głowę miała opuszczoną, a oczy zamyślone i zmrużone, ale otworzyła je szerzej, gdy zobaczyła przed sobą Olgę. Wszyscy nazywali staruszkę babcią, choć dla Olgi była właściwie prababcią. Dzieliły je trzy pokolenia. Było to widoczne w twarzy babci, pomarszczonej jak bibuła. Rzadkie, białe włosy spływały po bokach jej czaszki.  
— Witaj, maleńka — odezwała się babcia Daria zachrypniętym, cienkim głosem. Olga wyciągnęła rękę i uścisnęła nią drobną, poprzecinaną żyłami dłoń staruszki. Zastanawiała się, czy babcia kiedyś była młoda, czy kiedyś też miała jedenaście lat i skórę gładką jak aksamit. Musiało tak być.  
— Jak się masz, babciu? 
— Jestem trochę zmęczona. Nie służą mi już takie przyjęcia... — Brązowe oczy kobiety spojrzały na wnuczkę uważniej. — Czy on tam jest? 
— Kto? 
— Mróz. Czy na dworze jest mróz.  
Olga zamrugała, ponieważ przez chwilę pytanie babci brzmiało, jakby chodziło jej o osobę.  
— Tak, babciu. Wszystko jest pokryte śniegiem.  
Starowinka skinęła głową.  
— Tak, to jego sprawka.  
— Czyja? 
Babcia zachichotała. Był to dziwny odgłos, niepasujący do kobiety, która liczyła sobie dziewięćdziesiąt lat.  
— Nazwałyśmy go Panem Mrozem. Czy to nie śmieszne, maleńka? Powinien nosić bardziej dostojne imię.  
Olga zastanowiła się, czy babcia jest przy zdrowych zmysłach. Słyszała, że starsi ludzie mogą je z wiekiem tracić. Chciała pożegnać się i skończyć tę dziwną rozmowę, ale część niej nakazała jej zostać. Wreszcie coś przykuło jej uwagę.  
— Kim jest ten Pan Mróz? — spytała ostrożnie.  
— Och, to stara historia. Twoja mama nie będzie zadowolona, że ci opowiedziałam. Jej zdaniem to brednie. — Babcia założyła Oldze kosmyk włosów za ucho.  
Dziewczynka ożywiła się.  
— Powiedz mi! Proszę.  
— Nie jesteś aby za stara na bajki? 
— Nie, wcale nie! — Olga przygryzła wargę, gdyż dalej lubiła historie i baśnie, które sączyły się do jej ucha niczym strużka magii. Gdy była młodsza, rodzicie nie opowiadali jej ich zbyt wiele — może dlatego tak ich łaknęła.  
— No dobrze... — Babcia poprawiła swoją pozycję w fotelu. — Czy wiesz, że miałam kiedyś starszą siostrę?  
— Mama coś mi mówiła... Ale ona zmarła przed moim urodzeniem.  
— Tak, Wiera niestety odeszła szybciej niż ja. — Babcia westchnęła. — Opowiem ci, co się nam przydarzyło pewnej zimy, gdy byłam młodą dziewczyną, tylko o kilka lat starszą od ciebie.  
— Jak wyglądałaś? 
Staruszka zastanowiła się chwilę. Jej młodość z pewnością przeminęła wiele lat temu.  
— Miałam jasne włosy.  
— Takie jak ja? 
— Nie tak jasne, maleńka, bardziej jasnobrązowe. Zbliżone do barwy miodu. Byłam raczej smukła i wiotka. Moja siostra, Wiera, bardziej wdawała się w ojca. Włosy miała ciemniejsze, przywodzące na myśl kolor orzechów. Miała też większy apetyt, więc była przy kości.  
Olga usiadła po turecku na dywanie obok fotela, zamknęła oczy i wyobraziła sobie dwie siostry. Daria, chuda dziewczyna o rumianych policzkach, z jasnobrązowymi włosami opadającymi luźno na ramiona. Jej oczy lśniły, gdy się uśmiechałaWiera, jako ta starsza, miała brązowe włosy upięte w kok, okrągłą, wypudrowaną twarz i szerokie biodra. Usta wykrzywiał jej grymas.  
Babcia zapatrzyła się w skaczący w kominku ogień.  
— A zatem — podjęła. — To się stało pewnej zimy, wiele lat temu.  

*

Zanim wyszłam za mąż i stałam się matką, a potem babcią i prababcią, mieszkałam na północy naszego kraju. Jak wiesz, są to obszary dziksze i bardziej surowe, a zimy bywają tam trzy razy mroźniejsze. Nasza posiadłość mieściła się przy skraju świerkowego lasu, a był to las gęsty i niezmierzony. Miał wyznaczone na mapach trakty, ale powiadano, że nikt nie zna wszystkich jego zakamarków. Mój dom był dużym, wysokim budynkiem o spadzistym dachu i drewnianej fasadzie. Leżał w pewnym oddaleniu od najbliższej wioski, gdyż mój ojciec przede wszystkim cenił sobie spokój. Nocą widywałam tylko odległe, blade światła zapalane na ulicach i w domach mieściny. Rzadko zresztą tam bywałam.  
Dorastałam w tym dużym domostwie u skraju lasu, za najdroższą towarzyszkę mając siostrę. Nasza matka umarła na wskutek powikłań po moim porodzie, a ojciec często wyjeżdżał w interesach. Wiera i ja byłyśmy wiec sobie bardzo bliskie, choć różniłyśmy się jak noc i dzień. Ja byłam wesoła i roztrzepana. Lubiłam zagadywać nieznajomych i cieszyłam się z każdej gwiazdy na niebie. Wiera była bardziej zdystansowana i poważna. Jakby podążając za cieniem ojca, nie przepadała za towarzystwem innych, nie lubiła tańczyć ani zbytnio się męczyć. Podczas gdy ja jako młoda gąska marzyłam o mężczyźnie, który weźmie mnie w podróż dookoła świata, ona chciała tylko męża, który będzie elokwentny i majętny. Miałam wrażenie, że mogłaby przespać całe życie na poduszkach wypchanych jego pieniędzmi.  
Nasza przygoda wydarzyła się w noc Bożego Narodzenia, dokładnie taką jak dziś. Był to bardzo zimny wieczór. Pamiętam, że śnieg prószył cały dzień, a po zmroku lód skuł mury na wzór błękitnych kajdan. Wszyscy baliśmy się wystawić nos zza drzwi. W tę szczególną noc ojca nie było z nami. Znów gdzieś wyjechał — gdzie, straciłam już rachubę.  
Obie z Wierą siedziałyśmy przy wigilijnym stole wraz z służbą. Wysokie świece płonęły żywo na środku, za nami stał przyniesiony z lasu świerk, niby zielony strażnik Świąt. Zaśmiewałam się właśnie z żartów naszego ogrodnika, który był człowiekiem o niezwykle ciętym języku. Teraz już nie pamiętam jego twarzy, tylko jego kąśliwe uwagi. Wiera zaś uśmiechała się blado, zajęta konsumowaniem deseru. Jadła jak na damę przystało, ale słowo daję, potrafiła pochłaniać nieskończone ilości jedzenia! 
I wtem rozległo się pukanie do drzwi wejściowych.  
Ciężkie, trzykrotne, wypełniające każdy zakątek domostwa.  
Nasz lokaj wstał i czym prędzej ruszył otworzyć. Przy stole rozległo się poruszenie. Ja obstawiałam, że to kolędnicy, choć oni nigdy nie docierali do nas z wioski. Wiera mówiła, że to mogą być jacyś natrętni kupcy. Kucharka Anna uważała, że pan wrócił wcześniej.  
Lokaj jednak przyniósł inne wieści. Nos miał czerwony z zimna, twarz lekko zaniepokojoną.  
— Na dworze... Jest jakiś pan. Dostojny człowiek. Nie podał mi swojego nazwiska, a jedynie to, że prosi o gościnę.  
Spojrzałyśmy na siebie z Wierą.  
— Nie wpuszczaj go — zadecydowała moja siostra. — Nie potrzeba nam tu obcych w tę noc.  
— Wiero, miej serce, widzisz, jaki jest mróz? — sprzeciwiłam się. — Jak możemy komuś odmówić pomocy? 
— To dajmy mu konia, niech pojedzie do wioski.  
— Nie jesteś ani trochę ciekawa, kto to? — Zrobiłam chytrą minę. — A jeśli jest majętny i przystojny? Dalej będziesz tak obojętna na jego prośby? 
Wiera spiorunowała mnie wzrokiem, ale widziałam, że nie jest już taka pewna swego. W końcu machnęła niechętnie ręką.  
— No dobrze. Wpuść go, rozdziej i posadź z nami przy stole.  
Gość w istocie wyglądał na bogatego, ale okazał się starszy, niż przypuszczałyśmy.  Długie, spływające mu na ramiona włosy, miały białosiwą barwę i wydawały się sztywne jak sople. W jego białej brodzie topniał śnieg. Policzki miał sine z zimna, a oczy surowe, bystre i błękitne jak lód. W jakiś dziwny sposób nie pasowały one do jego twarzy — wydawały się w niej jedynym żywym elementem. Lokaj rozdział przybysza z futra; pod nim nieznajomy nosił ciepły kubrak obszyty finezyjnymi, srebrnymi nićmi oraz purpurową koszulę. 
Chociaż ogień w kominku dalej płonął, miałam wrażenie, że w salonie zrobiło się o kilka stopni zimniej. To z dworu — powiedziałam sobie. Otworzyliśmy drzwi i do środka wdarł się przeciąg.  
Wszyscy chwilę siedzieliśmy w ciszy, zaskoczeni wyglądem niespodziewanego gościa.  
W końcu to on zrobił krok na przód i przemówił: 
— A więc to panienkom zawdzięczam pomoc.  
Głos miał donośny i ostry. Przypominał wicher wyjący w górach.  
— Nie mogłyśmy odmówić pomocy człowiekowi w potrzebie — odparła obłudnie Wiera, pod nieobecność ojca przejmując obowiązki pani domu. Skinęła głową. — Proszę usiąść, panie.  
Mężczyzna zajął miejsce na początku stołu, jak najdalej od kominka. Na tym krześle zazwyczaj siadał ojciec, gdy był w domu. Miał stamtąd najlepszy widok na wszystkich biesiadujących. Nieznajomy również mierzył nas wzrokiem. Gdy spojrzał na mnie, poczułam, jakby o mój policzek otarły się szpileczki zimna.  
— Co ci się przydarzyło, panie? — spytałam, by zagaić rozmowę. — Skąd przychodzisz? 
— Byłem w podróży — odparł spokojnie, bez śladów żalu. — Jechaliśmy przez las. Jeden z koni ciągnących mój powóz złamał nogę. Wysłałem służącego, by sprowadził pomoc, sam zaś podążyłem za światłem majaczącym się między drzewami. Doprowadziło mnie ono do waszego domostwa.  
— Przykro nam to słyszeć — westchnęłam i skrzywiłam się. — Na dworze jeszcze taki ziąb... 
Z ubrania i włosów starca spływały pojedyncze kropelki topniejącego śniegu, on sam jednak dalej był blady jak widmo. Kominek nie rzucał na niego rumianego blasku 
— W istocie.  
— Ile czasu zajmie sprowadzenie pomocy? — spytała rzeczowo Wiera, częstując się kolejnym piernikiem 
— Sześć dni. Trzy dni drogi w jedną, trzy w drugą.  
Wiera zamrugała kilkukrotnie, a ja wręcz słyszałam jęk protestu za jej zaciśniętymi ustami. Gościć tutaj nieznajomego i to przez prawie tydzień! 
— Rozumiem, że chce się pan u nas zatrzymać — mruknęła moja siostra.  
— Tylko jeśli to nie kłopot.  
Wiera spojrzała na mnie, ja na nią.  
— Oczywiście, że nie. — Byłam szybsza. Uśmiechnęłam się, by ukryć niezręczność. — Rzadko miewamy tutaj gości, ale wiemy, co to znaczy gościna.  
— Odwdzięczę się za waszą dobroć — obiecał mężczyzna.  
Przez resztę wieczoru gość wieczerzał z nami, choć nie odzywał się za dużo. Już nie rozmawialiśmy między sobą tak radośnie i beztrosko, jakby obecność przybysza zmroziła atmosferę. Nie mogłam przestać rzucać ukradkowych spojrzeń na mlecznobiałe dłonie mężczyzny i jego gęstą, dziką brodę.  
Dopiero gdy oddałyśmy mu do dyspozycji pokój na górze, a same poszłyśmy spać, zrozumiałam, jakie to dziwne, że nie podał nam swojego imienia.  


W Bożonarodzeniowy poranek przybysz miał nietypową prośbę.  
Widząc, jak z Wierą rzucamy się pod choinkę i otwieramy obwiązane wstążkami paczuszki, westchnął głęboko. Dźwięk ten przypominał świst wiatru. Gdy na niego spojrzałyśmy, wyjaśnił: 
— Od dawna jestem samotny. Gdybyście, nim odjadę, po kolei dotrzymały mi towarzystwa, po całym dniu każda, byłoby mi niezmiernie miło.  
Poczułam przypływ współczucia. Mężczyzna był stary i jeśli miał rodzinę, ta z pewnością go już opuściła. Możliwe, że Święta zawsze spędzał samotnie. Teraz jego blade oblicze, choć wcześniej surowe i chłodne, zdawało się smutne.  
Wiera była mniej zadowolona — jak zawsze, gdy ktoś narzucił na nią obowiązek. Wydęła wargi, ale grzeczność nie pozwoliła jej odmówić. Zgodziłyśmy się, po czym wyszłyśmy na chwilę na korytarz.  
— Co ja mam robić z tym obmierzłym staruchem? — skarżyła się siostra. — Nie dość mu, że dostał pokój i jedzenie, teraz jeszcze mamy go zabawiać! 
— Pomyśl, że na jego miejscu też chciałybyśmy spędzić z kimś czas. Może nie będzie tak źle.  
Wiera nigdy nie należała do osób empatycznych.  
— Też mi coś!    
Wspomnienie tych słów boli najbardziej, ponieważ moja siostra umarła samotnie.  
Ciągnęłyśmy losy i pierwsza kolej padła na mnie. Starałam się widzieć w tym przygodę. Oczywiście chciałabym spędzić Boże Narodzenie jak zwykle, bawiąc się i leniuchując, ale uznałam, że zmiany też są dobre.  
Starzec czekał na mnie w salonie, spoglądając przez okno. Trzymał rękę na szybie; miałam wrażenie, że pod dłonią wykwitają srebrzyste, mroźne wzory. Zamrugałam. To z pewnością przewidzenie! 
— Jesteś — odezwał się, obracając ku mnie głowę. — Młodsza panienka, czy tak? 
— Zgadza się. — Uśmiechnęłam się, ale zaraz splotłam nerwowo dłonie. Nagle salon wydał mi się ogromny i pusty; przytłaczający. — A zatem, co chciałby pan robić? 
— A co potrafisz, dziecko? 
Zaskoczył mnie tym pytaniem.  
— Umiem śpiewać. — To było pierwsze, co przyszło mi do głowy. Służące czasem zwały mnie skowronkiem, ponieważ budziłam się rano i nuciłam. — Znam bardzo dużo kolęd i przyśpiewek.  
Mężczyzna usiadł w fotelu i wykonał przyzwalający gest dłonią o długich, chudych palcach. Było w nim coś władczego, jakby przywykł do wydawania rozkazów. A jednocześnie wybór należał do mnie. 
Odchrząknęłam i zaczęłam śpiewać. Początkowo cicho i niepewnie, czasem gubiąc melodię, po trzeciej kolędzie jednak nabrałam pewności. Może dlatego, że gość nie przerywał mi ani mnie nie krytykował. Przeciwnie, słuchał mnie z zaciekawieniem w tych jasnych, żywych, zagadkowych oczach.  
Potem zagraliśmy w szachy. Przyznam, że nigdy nie byłam w tym dobra i bałam się, że mężczyzna mnie wyśmieje. On jednak nie drwił z moich dziecinnych posunięć, tylko cierpliwie tłumaczył mi, czy dany ruch mi się opłaci, czy nie. Właściwie nie nazwałabym tego grą, raczej nauką, jak grać w szachy. W późniejszych latach, ilekroć z kimś grałam, przypominał mi się jego spokojny, chłodny głos. 
Ta zajęcia trwały aż do pory obiadowej, kiedy to zapytałam gościa, co chciałby zjeść. Potem przekazałam jego życzenie kucharce. Poczciwa Anna była zdziwiona, ale usłuchała bez protestu. Zjedliśmy razem w salonie. Chciałam zwiększyć ogień w kominku, ale mężczyzna powiedział, że nie jest mu zimno. Skinęłam głową. Później zapytał mnie o rodziców.  
— Ojciec podróżuje w interesach — wyznałam. — Nieczęsto bywa w domu. A mama... Nie znałam jej. Umarła kilka tygodni po moim urodzeniu.  
 — To smutne. Ludzkie życia są bardzo niestałe — dodał w zadumie. — Gasną niczym zapałka.  
— Nie boi się pan śmierci? 
Uśmiechnął się. To był pierwszy uśmiech, jaki widziałam na jego ustach; blady, krzywy, jakby nieco gorzki.  
— Nie, nie boję się, dziecko.  
Próbowałam się czegoś o nim dowiedzieć. Gdzie mieszka, czy ma rodzinę, kim jest, na wszystko jednak odpowiadał wymijająco. Mieszkał daleko na północy, rodzinę miał liczną, był podróżnym. W końcu dałam za wygraną.  
On za to chętnie słuchał o moim życiu. Raczyłam go więc różnymi opowieściami i zabawnymi anegdotami. Nim się obejrzałam, zapadł już zmierzch. Starzec podziękował mi za dotrzymanie towarzystwa i życzył dobrej nocy.  
Następnego dnia przypadała kolej Wiery.  
Z tego, co mi potem opowiadała, jej dzień z Panem Mrozem nie okazał się równie ciekawy i przyjemny. Ją też starzec zapytał, co potrafi robić. Nic szczególnego nie przyszło jej do głowy, zatem to on zagrał dla niej na fortepianie ojca i zapewniał rozrywkę. Jego występ składał się z dziwnych, niepokojących, na wpół zapomnianych utworów. Potem również rozegrali kilka partii szachów, Wiera jednak nigdy nie miała do nich cierpliwości. Gdy po raz trzeci przegrała, uderzyła pięścią w stół i strąciła kilka pionków. Obiad był podany wedle jej gustu, nie zapytała, czy gościowi on smakował. Popołudnie spędzili praktycznie w ciszy. On siedział przy oknie, ona przy kominku. Moja siostra mówiła, że bardzo się nudziła i nie może się doczekać, kiedy starzec wyjedzie.  
Było mi głupio, że go tak traktowała.  
— Nie możesz się bardziej postarać? To całkiem miły człowiek — zauważyłam wieczorem, gdy stałyśmy już w koszulach nocnych. Wiera przewróciła oczami.  
— Miły? Ciągle chce pokazać mi swoją wyższość i rzuca te mroźne, karcące spojrzenia. Gdybym miała wybór, kazałabym mu się wynosić!  
Do tej pory nie wiem, która z nas miała rację.  
Dla mnie Pan Mróz był uprzejmy. Przez następne dwa dni, które z nim spędziłam, rozmawialiśmy, czytałam mu na głos książkę lub grałam z nim w karty. Zdawało mi się, że widzę w nim dziadka, dalekiego krewnego, który przyjechał na Święta i z którym rozwijam relację.  
Dla Wiery jednak to nie był miły dziadek. Bardziej blady duch, który nawiedza ją swoją obecnością, mrozi powietrze, niepokoi. Moja siostra przysięgała, że kiedy siedzi z nim w salonie, ma gęsią skórkę, choć ogień w kominku płonie. Że kiedy grają i ona zrobi zły ruch, on uśmiecha się paskudnie zza białej brody. Mówiła też, że starzec krytykował ją za to, że tyle je, aż w pewnym momencie omal nie zadławiła się kawałkiem obiadu.  

Minęło sześć dni i nasz niespodziewany gość zbierał się do wyjazdu. Przed nasz dom zajechał już powóz powożony czteroma wspaniałymi, białymi końmi. Wyglądało na to, że służący się spisał.  
Starzec przywdział grube futro i założył czapkę. W tym stroju wyglądał jak jakiś stary generał zimowego wojska. Potem spojrzał na nas. Jego błękitne oczy były nieprzeniknione.  
— Dziękuję wam za gościnę, panienki — rzekł. — Rankiem każda z was znajdzie pod łóżkiem swoją nagrodę. Bywajcie! 
Pomachał nam ręką i ledwo zdążyłyśmy odwzajemnić pozdrowienie, już wsiadał do powozu. Patrzyłyśmy z okna, jak kareta się oddala, ale zamiast jechać w stronę wioski, tak jak przypuszczałyśmy, skierowała się z powrotem do lasu i zniknęła między iglastymi drzewami. Co dziwne, koła i kopyta nie zostawiły śladów na śniegu przed naszym domem.  
— Ciekawe, o jakiej nagrodzie mówił — mruknęła Wiera, aby odwrócić naszą uwagę od tego dziwnego zjawiska.  — Za to, że z nim wytrzymałyśmy, powinnyśmy dostać kuferek diamentów! 
I faktycznie, rankiem, gdy się obudziłam i zajrzałam pod łóżko, ujrzałam szarą skrzynię. Niecierpliwie wysunęłam ją ze szpary i otworzyłam. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. W środku była srebrna biżuteria, a także książki, które zawsze chciałam przeczytać i czarno-białe fotografie miejsc, które zawsze chciałam zobaczyć. To właśnie w tej chwili dotarło do mnie, że nasz gość nie mógł być zwykłym człowiekiem. W tym wszystkim tkwiły jakieś czary.  
Zaraz usłyszałam jęk z sąsiedniego pokoju.  
Wiera również dostała swój kuferek. W jego środku były monety i biżuteria, wszystko zrobione z lodu. Dziewczyna próbowała założyć sobie kolię diamentów na szyję, ale, co było do przewidzenia, zaczęła się ona topić. Do południa wszystkie jej dary zamieniły się w wodę.  
Znów usłyszałam te słowa: 
Rankiem każda z was znajdzie pod łóżkiem swoją nagrodę. 
Wiera obraziła się na mnie na cały dzień, mówiąc, że przecież ona również poświęciła czas staremu, dlaczego więc dostała taką zapłatę. Potrafiła godzinami siedzieć za zamkniętymi drzwiami pokoju i obrastać w urazę. Dopiero przez noc przemyślała sprawę i coś do niej dotarło. Przy śniadaniu mnie przeprosiła. 
— Może faktycznie się nie postarałam — wyznała cicho, z niechętną, jakby zakłopotaną miną. Spojrzałam na nią zaskoczona, a potem przytuliłam.  
— Nie wierzę, przyznajesz się do błędu! — zachichotałam. Wiera znów zrobiła swój grymas, ale potem mi zawtórowała. Dopiero po chwili spytała: 
— Naprawdę myślisz, że to był jakiś czarodziej? 
— Nie wiem. Jego obecność zdaje mi się snem. Gdybyśmy opowiedziały o tym tacie, pewnie by nas wyśmiał.  
 — Racja, nie powinnyśmy mówić. — Wiera mrugnęła do mnie konspiracyjnie, ale potem spoważniała. — Ale nie chciałabym, żeby on tu wracał. Przyznaję, nie zachowałam się grzecznie, on jednak również nie był wobec mnie miły. Jeśli to duch, to zimny i nieludzki.  
Spojrzałam za okno, gdzie wciąż trwała zima. Czy mogła mieć rację? Nawiedził nas duch zimy? Jeśli tak, z definicji był kimś innym niż człowiek. A jednak byłam mu wdzięczna. Nie tylko za prezenty, które sprawiły mi dużo radości i służyły przez wiele lat. Za to, że nauczył czegoś moją leniwą, niepokorną siostrę.  

*

Olga spoglądała w twarz staruszki. Tańczył po niej blask z kominka, czyniąc jej oblicze raz młodym, raz starym.  
— Ale mówiłaś, że twoja siostra i tak umarła samotnie, babciu — zauważyła dziewczynka niepewnie.  
Staruszka odkaszlnęła. Długie mówienie zmęczyło ją; jej powieki opadały bezwiednie. Na wspomnienie siostry coś w jej rysach twarzy zdradziło tkliwy smutek.  
— To prawda. Jej mąż zmarł rok przed nią, a ja mieszkałam za daleko, aby przyjechać odwiedzić ją w jej ostatnich dniach — wyznała cicho babcia. — Ale po wizycie Pana Mroza w Wierze zaszła mała zmiana. Stała się życzliwsza dla ludzi i zaczęła pożyteczniej spędzać czas. Nie wyszła też za mąż dla pieniędzy. Chyba za dobrze pamiętała, jak po monetach pozostały tylko kałuże. Nauczyła się także przegrywać. I taką ją właśnie chcę pamiętać.   
Olga milczała chwilę. Jej tata właśnie wybuchnął śmiechem przy jednym końcu stołu, opowiadając anegdotę. Siedząca przy nim mama też się uśmiechała, ale w pewnym momencie rzuciła córce szybkie spojrzenie. W tym rozgrzanym, głośnym salonie trudno było uwierzyć w istnienie mroźnego ducha. A jeśli on gdzieś tam był? Czaił się za ośnieżonym ogrodzeniem albo w długim cieniu świerku? Surowy i zimny, gotowy osądzać za dobre i złe uczynki?  
Olga przypomniała sobie lodowe palce odciśnięte na szybie.   
— Ale to tylko baśń... Prawda, babciu?  
Babcia Daria uśmiechnęła się łagodnie i pogłaskała prawnuczkę.  
— To było już tak dawno temu, maleńka, że sama nie pamiętam, co z tego wydarzyło się naprawdę.  

*

Pozwoliłam sobie odświeżyć bloga, aby dodać krótką, zimową historię. Myślę, że Baśniowa Pozytywka to dobre miejsce na tego typu rzeczy. 
Tym, którzy jeszcze tutaj zaglądną - wesołych, ciepłych Świąt! <3 





8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. wzruszyłam się. ale nie tylko ze względu na opisaną historię, ale dlatego, że coraz częściej myślę o blogosferze. Nie w kategorii powrotu, ale tego ile lat tu spędziłam, ile radości i nerwów mnie to wszystko kosztowało. Kiedyś był to taki nasz mały świat. Byliśmy częścią czegoś fajnego, co już nigdy nie wróci. Blogi niestety przestały być popularne, teraz wszyscy wolą inne formy przekazu niż treść. A szkoda. Myślę, że nasze pokolenie (choć wiem, że jestem ładnych parę lat starsza od Ciebie) wyrosło na ludzi bardziej oczytanych, nie chcę napisać, że wartościowych, bo wartość człowieka należy mierzyć innymi miarami. W sumie nie wiem czemu to piszę :P Tak jakoś poczułam potrzebę wygadania się. Ja nie piszę od dawna (nie licząc prac semestralnych i magisterki :P) poświęciłam się trochę innej formie sztuki. Dokładniej rysowaniu i odrestaurowywaniu starach lalek.
      Ślę szczere pozdrowienia i uściski, trzymaj się ciepło :*
      PS: wzruszyło mnie też jak zobaczyłam ten szablon. Zaczęłam się zastanawiać, czy jestem w stanie jeszcze coś takiego wykonać :)

      Usuń
    2. Ojej, kochana Elfabo, miło mi Cię tutaj widzieć! <3
      Mam bardzo podobne zdanie. Kiedyś blogosfera była pięknym miejscem z bogatą społecznością. Mogę powiedzieć, że bardzo dużo się dzięki niej nauczyłam. Niestety, te czasy już nie wrócą. Opublikowałam tę historię tak bardziej dla siebie, ale jestem wdzięczna, że ktoś ją przeczytał.
      Każda forma tworzenia i wyrażania siebie jest dobra :D
      Tak, ten szablon jest piękny i stwierdziłam, że będzie tu wisiał do końca he he :D Twoje blogi również wywołują u mnie duży sentyment i cieszę się, że mogłam być częścią tego blogowego pokolenia.
      Wszystkiego dobrego :)

      Usuń
  2. Miło się czytało o Dziadku Mrozie, Marzycielko. Tym bardziej, że bohaterka to moja imienniczka. W wieku jedenastu lat sama straciłam dziadka i tak jakoś skomponowałam sobie w głowie tę opowieść. Niestety odwykłam od komentowania , skoro u znajomych nic nie ma. Dlatego poprzestanę na takim krótkim stwierdzeniu, jak powyżej. Wysłałam do Ciebie maila w odpowiedzi na twojego. MIłego Sylwestra raz jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, że tu zajrzałaś i przeczytałaś tę krótką opowieść :D
      Ja również muszę przyznać, że odwykłam od komentowania. Rzadko się to teraz robi.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. O rany, myślałam, że opuściłaś blogi, a tu proszę - jesteś. Jaka jest szansa, że będziesz kontynuowała "Klątwę róży"?
    Albo gdzie jeszcze Cię znajdę, prócz bloggera? Tutaj już nie funkcjonuje, więc byłabym szczęśliwa, gdybyś znalazła się jeszcze na Wattpadzie :)
    Pozdrawiam, Necco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem, jestem, ale tak sporadycznie. Niestety blogspot stał się opustoszałym miejscem.
      Bardzo mi przykro, ale nie dam rady kontynuować Klątwy Róży. Odkąd napisałam tę historię, wiele zmieniło się w moim stylu pisania i podejściu do tematu.
      Obecnie najbardziej aktywna jestem na swojej stronce na facebooku https://www.facebook.com/Marzyci3lka/
      Do Wattpada jakoś nie mogę się przekonać, ale jeśli Ty tam jesteś, możesz dać linka :)

      Usuń
    2. Szkoda, bo to jedna z niewielu historii Pięknej i Bestii, która jest naprawdę godna uwagi. Dobrze, że jednak pojawiasz się tu sporadycznie ( podobnie jak ja ). Na pewno zajrzę na Twojego fp!
      Jasne, podam i mam cichą nadzieję, że jednak kiedyś uda Ci się do tego przekonać, bo blospot taki pusty jest, a szkoda, żeby Twoja twórczość tak zwyczajnie się zmarnowała :)
      To link do mojego profilu: https://www.wattpad.com/user/Necco93
      Pozdrawiam!

      Usuń

Obserwatorzy